29.03.2014

Rozdział 9

"Kiedy jedni wzbijają się w górę, inni muszą spaść na sam dół."

(Muzyka)


~*~

-Dzień dobry. - Jane przywitała się z kobietą stojącą za szklanym biurkiem. - Jestem umówiona z panem Jim'em Kerry'm. - Uśmiechnęła się delikatnie. Wreszcie nadszedł jej dzień. Stawiła się w agencji modelek, gdzie przyjaciel Marka miał stwierdzić, czy rzeczywiście nadaje się ona na modelkę. Kiedyś myślała nad tym, jednak nigdy nie spodziewała się, że takie staną się rzeczywistością. Teraz kiedy była blisko celu, pojawiło się wiele wątpliwości. Taka praca wiązała się z wieloma wyrzeczeniami, morderczymi dietami i cholera wie co jeszcze.
- A tak, proszę za mną. - Odwzajemniła uśmiech i wstała z krzesła. Prowadziła May przez piękny budynek. Na korytarzach stały szklane stoliki i nowoczesne, kolorowe fotele, ściany ozdabiały abstrakcyjne obrazy w jaskrawych kolorach, a w radiu leciała spokojna muzyka. Wszystko to sprawiało wrażenie niezwykłego porządku i czystości. Miło było przebywać w takim miejscu. - Proszę, to tutaj. - Wskazała ręką jasne, drewniane drzwi i po chwili zniknęła za rogiem, zostawiając Jane samą. Dziewczyna ostatni raz przejrzała się w niewielkim lusterku i zapukała. 
-Proszę. - Zza ściany dobiegł cienki głos, jakby kobiecy, ale jednak męski. Brunetka pewnym krokiem weszła do biura. 
-Dzień dobry. - Przywitała się, lecz już nieco mniej pewnie. Mężczyzna pokazał jej miejsce na niewielkiej sofie, jednocześnie mierząc ją od stóp do głów. Na pierwszy rzut oka, była idealna. Zgrabna, o doskonałych wręcz krągłościach i ciekawej twarzy, delikatniej lecz z pazurem.
-Masz jakieś doświadczenie w tej branży? - Zapytał piskliwie, powodując u Jane wewnętrzny, nieopanowany śmiech.
- Niestety nie, jednak skończyłam szkołę artystyczną, dodatkowo robiąc sobie kurs na fotografa. - Podała mu swoje CV, jednak Jim nawet na nie nie spojrzał. Cały czas wpatrywał się w dziewczynę. Cała sytuacja zaczynała się być dosyć krępująca. 
- Dzisiaj masz pierwszą sesję. - Uśmiechnął się łagodnie i wstał z miejsca. - Chloe powie ci szczegóły. - Rzucił wychodząc. Jane zrobiła wielkie oczy. Nie spodziewała się, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej będzie miała sesję. Jak widać jeszcze wiele rzeczy miało ją zaskoczyć... 


Wieczorem...

 

Jane przeglądała zdjęcia z pierwszej sesji, nie myślą o niczym jak tylko karierze. Jim obiecał jej pokazy i sesje u największych fotografów. Jednak co z tych obiecanek miało wyjść na prawdę, było przed nią.
- "Te są fajne." - Uśmiechnęła się w duchu, patrząc na dwie fotografie różniące się od pozostałych.





Wyglądała na nich tak poważnie, a zarazem delikatnie. Dziewczyna w dalszym ciągu miała dziewczęce rysy, które z wiekiem zapewne przemienią się w bardziej kobiece. - "No Jane, udało ci się. Trzeba to opić. Nie, nie. Gdzie twoja moralność? A zresztą, pieprzyć moralność." - W głowie kłóciła się sama z sobą. Wygrała ta rozrywkowa część brunetki. Nic dziwnego. W Los Angeles ludzie błyskawicznie się zmieniają. Z grzecznych dziewczynek robią się dzikie groupie, gotowe na wszystko, a ze zwykłych chłopców robią się dilerzy, czasami gwiazdy Sunset Strip.
W każdym bądź razie u młodej May również było widać początki wewnętrznej przemiany. Dziewczyna usiadła na kanapie i zapaliła papierosa, kupionego wczoraj w sklepie. Tak dawno się nie zaciągała rozkosznym dymem wypełniającym płuca. Ostatnio chyba w Lafayette  z Billem i Jeffem.
Delektując się przyjemną chwilą wyciągnęła rękę po stojące na komodzie wino. Teraz mając wszystko przy sobie, rozłożyła się na balkonie. Wkładając nogi między stalowe kraty, pozwoliła im swobodnie zwisać. Przy zachodzie słońca piła kolejne lampki wina. Na dworze panowała idealna temperatura. Nie było upalnie, ani też zimno. Po prostu idealnie. Ciepły wiatr rozwiewał włosy brunetki, a ona przymykając oczy odleciała do własnej krainy. Sąsiad obok puszczał właśnie "Sweet Home Alabama" , co dodawało uroku tej wspaniałej chwili. Niestety nic nie trwa wiecznie. Do uszu Jane dobiegł nieprzyjemny dźwięk dzwonka do drzwi. Musiała wstać, co wypiciu tak dużej ilości alkoholu nie było łatwe. Prawie przecząc prawom fizyki, przefrunęła przez próg i po chwili znalazła się przy drzwiach. Mocno szarpnęła klamkę i ujrzała Duffa. Tylko jakiegoś podenerwowanego.
-Cześć Duffie. Coś się stało? - Zapytała, łapiąc go za rękę. McKagan od razu wyczuł od niej alkohol.
-Robert leży w szpitalu... - Wyszeptał smutno. Jane od razu oprzytomniała. To tak jakby ktoś nagle kopnął ją z glana w głowę.
-Ale... Ale co się stało?
- Przedawkował, znowu...


23.03.2014

Rozdział 8

 "Życie na krawędzi,
Nie możesz się ustrzec przed upadkiem"
~Aerosmith (Livin' On The Edge)

 (Muzyka)


~*~

Bardzo dużo ludzi czuje nieopanowaną chęć niesienia pomocy innym. Tym wszystkim zbłąkanym w ogromnym świecie, pełnym niebezpieczeństw na które nie są przygotowani. Jane również należała do grupy osób pomocnych, co objawiało się w wielu sytuacjach. Chociażby tej z wczoraj. Kiedy tylko wstała z łóżka, zaczęła rozmyślać o nałogu kolegi. Wiedziała, że musi mu pomóc, pomimo kilkudniowej znajomości. Następna przygoda Roberta z heroiną może skończyć się tragicznie.
-Co robić, co robić? - Mruczała cicho, krzątając się po pokoju. Nie potrafiła znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. Najlepszym rozwiązaniem była zimna podłoga w rogu salonu. Gorące powietrze wpadało do mieszkania przez uchylony balkon, powodując u brunetki uczucie duszności. W takich warunkach nie miała ochoty na nic... No może poza rysowaniem. W dalszym ciągu kochała to robić. Inspirowały ją najprostsze rzeczy, co owocowało niesamowitymi pracami. Już kilka z nich wisiało nad łóżkiem. Tym razem do kolekcji miało trafić kolejne dzieło. Dziewczyna przypomniała sobie wygląd Roberta na dragach i natychmiastowo rzuciła się w kierunku farb. Po kilku minutach na płótnie pojawiały się kolejne kreski. Wystarczyło pół godziny, aby powstał ciekawy obraz. Jane ukazała na nim sylwetkę mężczyzny z długimi, "lejącymi się" włosami, sporym zarostem i podkrążonymi oczami. Postać wyglądała na zmęczoną, po wielu nieprzyjemnych doświadczeniach. Dopełnieniem klimatu obrazu były niewątpliwie przytłaczające barwy, takie jak ciemna, wręcz zgniła zieleń, czerń oraz brąz. Zadowolona May odstawiła pracę do wyschnięcia i podążyła w stronę lodówki, mając nadzieję na znalezienie tam zimnego napoju. Jedyną rzeczą jaką zastała, był chłód, który w przyjemny sposób otulił jej rozpaloną twarz.
"Cholera, przydałoby się zrobić jakieś zakupy." -Stwierdziła, patrząc po półkach. Natychmiastowo ruszyła ku szafie, skąd wyciągnęła pierwsze, lepsze ciuchy. W szybkim tempie ubrała się i zeszła do małego sklepiku, znajdującego się na parterze budynku. Już na wejściu usłyszała kłótnię sprzedawczyni i jakiegoś chłopaka. Nie zwracając na to zbytnio uwagi, zaczęła szukać najpotrzebniejszych produktów. Kiedy koszyk został napełniony po brzegi, podeszła do kasy. Sprzedawczyni w dalszym ciągu sprzeczała się z niskim blondynem.
-No Susan, proszę. To ostatni raz. - Mruczał, jakby był pijany.
-Nie rozumiesz? Nie mogę! Już pani Margaret ostatnio zwróciła mi uwagę na twój wiek. Nie masz jeszcze 21 lat, więc znikaj ze sklepu. -Pomachała rękami, jakby wskazując mu drogę do wyjścia.
-No zajebiście! Właśnie straciłaś klienta! -Wykrzyczał i odszedł od lady. Kilka sekund a do uszu obydwu kobiet doszedł dźwięk trzaśnięcia drzwiami. Jane nie odzywała się, tylko zapłaciła i wyszła. Myślała o tych wszystkich młodych dzieciakach, zażywających różnego rodzaju używki. Ba, ona sama je brała. Czy ten świat upadł na sam dół? Czy młodzież jest aż tak zdemoralizowana? Chyba tak. 



Wieczorem...

 

Jane ubrała na drobne ciało ciemne ciuchy i wyszła z mieszkania. Jak zwykle nie miała sprecyzowanych planów, co do spędzenia wieczoru. Spodziewając się spotkania Duffa w Troubadour, udała się w tamto miejsce. Cała ekipa siedziała jak zawsze w tym samym miejscu. Wszystko wydawało się być w porządku, jednak przy stoliku panowała cisza.
- Cześć. - Jane usiadła obok Roberta, który wyglądał nieco lepiej niż wczoraj. Nikt w dalszym ciągu się nie odzywał. Cała paczka w ciszy piła alkohol, co było krępujące dla brunetki. Nie wiedziała jak zacząć jakąkolwiek rozmowę. Na szczęście wyręczył ją Duff.
-Robert chce z tobą pogadać. - Rzucił koledze zabójcze spojrzenie, a ten niechętnie wstał i poprosił dziewczynę do rozmowy na osobności. Wyszli z baru i oparli się o pobliski mur. Żadne z nich długo się nie odzywało, patrząc nieobecnym wzrokiem w uliczny ruch. Na zewnątrz panował hałas, jednak nie aż tak duży jak w lokalu. Jedynie od czasu do czasu słyszalne  były krzyki, trąbienie przejeżdżających samochodów i głośną muzykę.
Powietrze pomimo późnego wieczoru, nadal było gorące. Do takiego stopnia, że ludzie chodzili w koszulkach na ramiączka.
-Ja... Przepraszam za wczoraj. - Mruknął jakby niechętnie. - Nie potrafiłem wytrzymać. Heroina jest moją kochanką od dłuższego czasu.  - Kontynuował bardziej przejętym, ale i smutnym tonem. - Zawsze mi pomaga...
- Zawsze cię zabija. -Przerwała mu z matczyną wręcz troską. - Nie możesz więcej brać.
- Ty się o mnie martwisz? -Zapytał, uśmiechając się cwaniacko.
-Prawie cię nie znam, ale jak patrzę na młode osoby, szmacące się dragami, to krew mnie zalewa. Sama nie wiem czemu spróbowałam tego gówna. Nigdy już tego nie tknę i tobie też radzę.
-To nie takie proste. - Westchnął spuszczając wzrok. Doskonale wiedział, że nie uda mu się rzucić heroiny. Może gdyby chciał... Ale problem tkwił w tym, że nie miał zamiaru iść na odwyk.



____________________________________________

Dzisiaj blog obchodzi swoje pierwsze urodziny.
Równo rok temu założyłam stronkę :)

17.03.2014

Rozdział 7

  
 "Każdy upa­dek bo­li, ale chy­ba naj­bar­dziej ten, który spo­wodo­wała bezsilność..."



(Muzyka)


~*~

-Robert! - Krzyknęła, szturchając go w ramię. - Wstań do cholery! - Coraz ciszej wypowiadała zdania, które przeradzały się w bezradny pisk. Brunet w dalszym ciągu nie reagował na żadne bodźce, co doprowadzało Jane do szaleństwa. Bezradna przytargała go do łazienki i posadziła w kabinie prysznicowej. Nie zastanawiając się dłużej, puściła zimną wodę. Strumień pobudził chłopaka, jednak dalej był on w okropnym stanie. - Boże, ty żyjesz. - Wyszeptała, zakrywając ręką usta. W jednej chwili do jej oczu napłynęły łzy szczęścia. - Ty idioto, otarłeś się o śmierć! - Usiadła obok Roberta, oddychając głęboko. Czuła ogromną ulgę, że punkowi  nic się nie stało. A mogło... 


30 minut później...

 

Zza drzwi dobiegały radosne krzyki, zbliżające się do drzwi w zawrotnym tempie. Chwila, moment a do mieszkania wpakowała się cała ekipa z Troubadour, w tym i Duff. Blondyn widząc parę w takim stanie, zamarł. Jednego był pewien, stało się coś złego. Robert leżał na podłodze, nie mając kontaktu z rzeczywistością, a Jane nie podnosiła wzroku, pomimo dużego hałasu, jaki zapanował po ich wejściu. Kryła twarz w dłoniach, nie zwracając uwagi dosłownie na nic.
-Co tu się wydarzyło? - Zapytał McKagan ze stoickim wręcz spokojem. Takie zachowanie ani trochę nie odzwierciedlało jego emocji. Był wkurzony na przyjaciela. Doskonale wiedział, że to on doprowadził do tak niekomfortowej sytuacji w jakiej znalazła się Jane.
- On chyba wziął za dużo. - Wybełkotała, podnosząc głowę. - Ja się bałam, bo Robert  nie dawał znaku życia... To moja wina. Ja mu to wstrzyknęłam... - Spojrzała na kolegę z szklankami w oczach.
-Nie pieprz głupot. To jego wina. Nie musiał brać w twoim towarzystwie. Pogadam z nim, tym bardziej że miał cię odprowadzić, a nie przywlec do tego syfu. Ale to później. Teraz wrócisz normalnie do domu. - Podał jej rękę, aby wstała z  brudnej posadzki. Brunetka oszołomiona tymi wszystkimi wydarzeniami, poruszała się dosyć powolnie. Nieudolnie narzuciła na plecy ramoneskę i wyszła. Na zewnątrz poczuła jakąś taką ulgę. Powietrze pomimo smogu wydawało się być czystsze niż w mieszkaniu McKgana. Tutaj przynajmniej nie zajeżdżało stęchlizną i rozlanym alkoholem.
-Duff, co z nim będzie? - Spytała, patrząc tępo w jakiś bliżej nieokreślony punkt.
-Nic, po prostu przedobrzył... Nie martw się, on z tego wyjdzie. -Uśmiechnął się blado. - Jane, wiesz... Ja chciałbym cię przeprosić za to jego zachowanie. Chuj nie powinien był się tak zachować.- Zbulwersował się na samo przypomnienie twarzy przyjaciela.
-Nie masz za co. Ludzie mają swoje potrzeby. Robert musiał wtedy zaspokoić jedną z nich. - Brunetka posłała koledze krzywy uśmiech, po czym spuściła wzrok. Zawsze w niezręcznych sytuacjach stawała się okropnie nieśmiała. Jedyne co wtedy robiła, to wpatrywała się w czubki butów, jakby były najbardziej interesującymi rzeczami w świecie. - Już jesteśmy. - Powiedziała po kilkuminutowej ciszy. - Dzięki za wszystko. - Pocałowała blondyna w policzek i weszła do klatki. Ciągnąc mozolnie nogi po dłużących się w nieskończoność schodach, miała ochotę jak najszybciej zasnąć. Kiedy tylko dotarła do mieszkania, od razu rzuciła się w miękkie poduszki. Na dobry sen nastawiła "Cry Me A River" - Aerosmith.
-No i kolejny dzień w boskim LA z głowy. - Mruknęła, ziewając cicho i wpatrując się w błękitny sufit, przypominający niebo, czy też morze z krystalicznie czystą wodą. 

Udało jej się w końcu uspokoić, po tych wszystkich przygodach z dragami. Nieco ochłonęła, dzięki czemu mogła racjonalnie pomyśleć. W mieszkaniu panowała cisza, radio przestało grać cudowne dźwięki gitar, słychać było jedynie tykanie ogromnego zegara, stojącego w rogu pokoju. Cała ta aura sprzyjała rozmyślaniu nad przeszłością i przyszłością. - Nigdy nie wezmę heroiny, nigdy... - Szepnęła po dłuższym zastanowieniu się. 


14.03.2014

Rozdział 6

 "Musisz nauczyć się czołgać,
zanim nauczysz się chodzić." 
~Aerosmith (Amazing)

 (Muzyka)


~*~

Wszystko powoli wracało do normy. Obraz był bardziej wyrazisty niż kilkadziesiąt minut temu, oddech spokojniejszy.  Jane delikatnie oparła głowę o coś skórzanego, przymykając przy tym oczy. Dopiero po kilku minutach je otworzyła i spojrzała na znudzonego Duffa.
-Ja chyba muszę wracać. - Wybełkotała, przecierając zmęczone oczy. W jednej chwili cały makijaż rozmazał się po powiekach i policzkach. May wyglądała jak wieloletni ćpun, nie znający żadnych granic, jednak nie przeszkadzało jej to.
-Chodź, odprowadzę cię. - Rzucił Robert, podnosząc się z kanapy. Energicznym ruchem poprawił jeansową katanę i złapał brunetkę za rękę. Był to gest czystko koleżeński, pomagający Jane w utrzymaniu równowagi. Duff do samego końca odprowadził parę, zazdrosnym wzrokiem.
-To twój pierwszy raz? - Zapytał Robert. 

-Tak... Zawsze byłam przeciwnikiem narkotyków. -  Zmarszczyła czoło, jakby intensywnie myślała. W rzeczywistości jeszcze nie mogła, gdyż środki nadal działały.
-Los Angeles zmienia ludzi. - Zaśmiał się cicho. - Ja też kiedyś byłem zwykłym chłopaczkiem z Seattle. Dobrze się uczyłem i tak dalej, ale to było nudne... Spieprzyłem do LA, które całkowicie mnie pochłonęło, skradło duszę... - Podniósł głowę ku górze, unikając kontaktu z towarzyszką.
-Gdzie jesteśmy? - Mruknęła po chwili, nie mogąc rozpoznać okolicy. Osiedle przypominało bardziej slumsy, niż błyszczące w blasku świateł bloki, gdzie mieszkała. Latarnie pojawiały się coraz rzadziej, co potęgowało mroczność tego miejsca.
- Idziemy na skróty. - Odpowiedział tajemniczo, rozglądając się po ulicy. Najwyraźniej na kogoś czekał. Kiedy zza rogu wynurzyła się ciemna postać, chłopak od razu przyspieszył kroku. - Daj mi pana Brownstone´a. - Niemalże wyszeptał. Jane próbowała zobaczyć twarz dilera, jednak wszechobecna ciemność to uniemożliwiała.
- Przyjdź jutro, będzie więcej. - Rzucił nieznajomy i zaraz zniknął. Słychać było tylko stukot jego kowbojskich butów. Brunetka stanęła jak wryta. Doskonale znała ten głos. Nie wiedziała do kogo należał, jednak gdzieś w głowie pamiętała go jeszcze z czasów Lafayette.
- Gdzie teraz?- Zapytała cicho. Robert pociągnął ją za sobą i w szybkim tempie opuścili slumsy.



30 minut później...


 

Weszli do niewielkiego mieszkania, przypominającego jeden, wielki burdel. Już z wejścia było wiadomo, że kawalerka należy do punków. Tylko oni niszczą wszystko na samym początku.
- Wejdź ze mną. - Chłopak wyglądał na roztrzęsionego. Jak znerwicowany, błądził po wszystkich kątach salonu. Kiedy znalazł miejsce przy ścianie, osunął się na ziemię. Z tylnej kieszeni wyciągnął łyżkę i zapalniczkę. Zawartość torebeczki leżącej do tej pory na podłodze, przesypał na łyżkę i sprawnym ruchem zaczął podgrzewać całość. W kilka minut później zaaplikował substancję do niewielkiej strzykawki.
-Teraz musisz mi pomóc. Wystarczy, że trafisz w żyłę. - Podał jej narkotyk, a sam zacisnął pasek na ramieniu.
-Ale ja nie potrafię... - Powiedziała wystraszona.
-Wierzę w ciebie. - Wyprostował rękę. Dopiero teraz Jane dostrzegła ślady po nakłuciach, zarówno tych starszych, jak i całkowicie świeżych. Niepewnym ruchem zbliżyła igłę do ciepłej skóry kolegi. Ostatni raz wymienili się spojrzeniami i dziewczyna wstrzyknęła mu całą dawkę. - Dziękuję. - Szepnął i pocałował dziewczynę prosto w usta. Ta zaskoczona, próbowała się wyrwać, co zresztą nie było trudne. Z sekundy na sekundę wzrok Roberta stawał się nieprzytomny. Źrenice powiększyły się do maksymalnych rozmiarów, a ciało mimowolnie zaprzestało posłuszeństwa.

Brunetka usiadła obok i dłuższy moment wpatrywała się w młodego mężczyznę, otumanionego środkami psychotropowymi. Z torebki wyciągnęła niewielki pamiętnik, w którym chciała zapisać swoje obecne odczucia. 

"Jestem w... Tak właściwie, to nie mam zielonego pojęcia, gdzie się znajduję. Obok mnie leży Robert, chłopak którego poznałam wczoraj. To zabawne. Nigdy wcześniej nie poszłabym z ledwo co poznanym mężczyzną do jego domu, a teraz nagięłam własne zasady. Chyba niepotrzebnie. Robert leży prawie nieprzytomny, a ja nie wiem co zrobić. Prawdopodobnie wpakowałam się w jedne z bardziej podejrzanych towarzystw w okolicy, ale podoba mi się to. Co za paradoks! "

Nie zdążyła rozwinąć myśli, bo brunet głośno złapał oddech, po czym przestał się poruszać.
- Cholera jasna! Robert wstawaj! - Krzyknęła wystraszona, łapiąc go za rękę.



11.03.2014

Rozdział 5

 "Życie to brutalna, zapierająca dech w piersiach zabawa – jak skakanie ze spadochronem 
albo niebezpieczna górska wspinaczka.

~Paulo Coelho


(Muzyka)


~*~

Do uszu brunetki doszedł nieprzyjemny dźwięk dzwonka od drzwi. Zerwała się jak oparzona i przeczesując palcami włosy, biegła aby otworzyć.
Po przekręceniu zamka i uchyleniu dębowych drzwi, ujrzała wysokiego bruneta z torbą pełną listów.
-Dzień dobry. Mam dla pani list od niejakiego Mark´a Vine. - Spojrzał znudzonym wzrokiem na kopertę, aby po chwili oddać ją Jane. - Miłego dnia. - Rzucił na odchodne i May tyle go widziała.
Wróciła do sypialni i otworzyła list. W środku znajdowała się niewielka kartka, na której były napisane informacje dotyczące tej całej agencji modelek. Mark umówił ją  ze swoim przyjacielem za dwa dni. Do tego czasu Jane mogła robić co chciała. Najbardziej pragnęła poopalać się na Venice Beach, słuchając szumu fal oraz popijając zimną colę. 
-Dobra, trzeba coś zjeść. - Złapała się za burczący brzuch. Podążając do kuchni, zauważyła niewielką chusteczkę, wystająca z kieszeni jej kurtki. Wyciągnęła ją i przeczytała zawartość.


"Jeśli będziesz miała czas, to wpadnij do Troubadour."

        ~Duff                           

W sumie oferta blondyna nie była taka zła. Zawsze takie wyjście zabijało dłużący się w nieskończoność czas.

6 godzin później...



-Przepraszam, wie pan może gdzie jest Troubadour? - Zapytała stojącego przy drodze harleyowca.
-Skręcasz w lewo, potem idziesz prosto i znajdujesz ten przytulny bar, laleczko. - Uśmiechnął się cwaniacko. - Może cię podwieźć?
-Nie dziękuję. Miłego wieczoru. - Machnęła ręką i ruszyła przed siebie. Mijała różnych ludzi, pochodzących z różnych środowisk. Najdziwniejszym z nich okazał się być pewien hipis. Biegał prawie nago po ulicy, śpiewając piosenkę Janis Joplin. Brunetka zaśmiała się cicho, słuchając pogwałconej wersji "Mercedes Benz". Kiedy przeszła 30 metrów, jej oczom ukazał się duży szyld z napisem "Trobadour". Zadowolona weszła do środka i zaczęła szukać Duffa. Niestety tłumy ludzi utrudniały widoczność. Jane wyłapała gdzieś na końcu sali blond czuprynę i podążyła w tamtym kierunku. Duff szybko ją zauważył. Od razu przywitał się z nową znajomą. Jego przyjaciele zrobili to samo. O dziwo Nancy i spółka wydawały się być jakieś takie bardziej... miłe?
- Jane, sorry za wczoraj. Po prostu myślałyśmy, że jesteś jakąś pustą laską. Bez obrazy oczywiście. - Nancy posłała jej przepraszające spojrzenie.
- Nie ma sprawy. - Dziewczyna machnęła ręką. Kiedy atmosfera się polepszyła, do stolika przyszła młoda kelnerka. Wyglądała jak żywy trup. Oczy, mocno podkrążone, włosy również w nie najlepszym stanie.
-Coś podać? - Zapytała z lekką chrypą, wysilając się na uśmiech.
- Daj mi whisky z lodem. - Powiedział Duff.
-Dla mnie to samo. - Dodała brunetka, przypatrują się twarzy dziewczyny. Ta kiwając głową i mówiąc coś do siebie, zniknęła tłumie.
-Ej słuchajcie, mam trochę kruchej blondi i cukiereczków. - Robert oglądają się dookoła, wyciągnął z torebki małe zawiniątko. Odwinął je i ostrożnym ruchem pokazał zawartość. - Kto chce? - Szepnął, co było nie słyszalne dla jego znajomych, ze względu na głośną muzykę. Każdy jednak wiedział o co chodzi. No może prawie każdy... Duff widząc minę Jane, zapytał się jej, czy chce spróbować. Na początku wzdrygnęła się na samą myśl zażycia narkotyku, jednak w miarę upływu czasu zaczęła zmieniać decyzję.
- Raz się żyje. - Mruknęła i niepewnym ruchem sięgnęła po kolorowe tabletki. Zanim je wzięła, popatrzyła na błogo uśmiechającego się McKagana.
-Najpierw weź to. Będzie lepszy efekt. - Wybełkotał Robert, wskazując na foliowy woreczek z białą jak cukier substancją. Dziewczyna zwinęła dolara w niewielki rulonik i nieco nieporadnie wciągnęła kreskę. W pierwszej chwili poczuła ból w nozdrzach, ale ten zaraz zniknął, ustępując miejsce niesamowitej euforii. Na dokładkę May połknęła dwie tabletki extazy. Od razu świat stał się kolorowy i taki... mało wyraźny. Teraz brunetka widziała dwóch Duffów, którzy jeździli po klubie w zabawkowych motocyklach. Z niedowierzania przetarła oczy. Próbowała wstać, jednak zakończyło się to twardym lądowaniem na podłodze.
- Duff, poczekaj! Idę z tobą! Muszę zdążyć na pociąg! - Krzyczała jakieś bezsensowne zdania, czołgając się po brudnej posadzce. Nikt jej nie zatrzymywał. Jedyną osobą, która jej pomogła, była ta barmanka. Złapała ją pod pachy i przywlokła do stolika.
-Robert, co ty jej dałeś?! Pewnie najniższej klasy gówno z ulicy! Jakaś ekstremalna mieszanka. - Miała do niego pretensje, spoglądając na stan nowej mieszkanki anielskiego miasta. - Teraz się nią opiekuj, bo nie wiadomo co zrobi. - Rzuciła krótko i wróciła z powrotem do baru, gdzie powstała sporych rozmiarów kolejka. 

8.03.2014

Rozdział 4



Jane podążyła za nieznajomym, co nie było w jej stylu. Zawsze należała do tych ostrożnych, a teraz jakby o tym zapomniała. Może dlatego, że Duff wydawał się być sympatyczny i taki...  intrygujący? Na pewno kryło się w tym chłopaku coś, co przyciągało innych. Nie można było tego powiedzieć o jego kolegach i koleżankach. Już sam wyraz twarzy nastolatek odpychał. Siedziały na zniszczonych kanapach niczym Elżbieta II na tronie. Od razu zmierzyły brunetkę, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nie jest mile widziana w gronie punków.
- Usiądź. - Blondyn poklepał ręką po czarnym narożniku, uśmiechając się serdecznie. - Ludziska, to jest Jane. - Przedstawił ją głośno. Wszyscy po kolei zaczęli ją witać. Jedni z większym entuzjazmem, inni z nieco mniejszym, aby nie powiedzieć wręcz nikłym.
-Jesteś stąd? - Zapytał ciemnowłosy chłopak o imieniu David.
- Z Indiany, dokładniej z Lafayette. Wczoraj tu przyleciałam.
-Uuu, to jesteś młodym wilczkiem, oddalonym od watahy. - Ciągnął David, a reszta się wsłuchiwała. May nie za bardzo pojmowała, co ma na myśli tajemniczy brunet. Skrzywiła usta, robiąc zdziwioną minę. - Wiesz, Los Angeles jest pieprzoną niewiadomą. Tutaj każdy dzień to ruletka. Albo ci się uda, albo spadniesz na sam dół, wrócisz na skraj szosy. - Uśmiechnął się delikatnie, po czym nadpił drinka. Zapanowała cisza. Każdy po wysłuchaniu słów bruneta na moment odleciał do innej krainy. Wszyscy pogrążyli się w chwilowej refleksji, którą przerwał nikt inny jak Duff.
-Masz jakieś plany, może pomysł na pracę, czy przyjechałaś tu tylko otumaniona marzeniami, podobnie jak my? - Rozłożył ręce, które chcąc, nie chcąc były długie. Zresztą cały Duff  był bardzo wysoki. Tak na oko z 2 metry, no może troszkę mniej, ale blisko.
- Prawdopodobnie będę modelką. Za kilka dni udam się do agencji. - Wbiła wzrok w błyszczącą szklankę, spodziewając się negatywnej reakcji ze strony "królowych". Miała rację. Tak jak wcześniej żadna z nich się nie odzywała, tak nagle wszystkie się ożywiły.
-Ooo modeleczka! A czego słuchasz laluniu? Abby czy może Bee Gees - Zapytała jedna ze strasznym przekąsem.
-Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath, Rolling Stones, Aerosmith i wiele innych, jednak staram się nie ograniczać i dalej poznawać nowe zespoły. Swoją drogą to nie wiem dlaczego słowo Abba, czy też Bee Gees wypowiedziałaś z taką kpiną. Te grupy też mają fanów, którzy ich kochają. Ja na przykład staram się szanować każdego wykonawcę, nawet którego muzyka mi nie odpowiada. - Uśmiechnęła się na koniec wypowiedzi, widząc miny wszystkich osób siedzących przy stoliku. -A teraz wybaczcie, ale muszę się zbierać. Miło było was poznać. - Wstała z kanapy i założyła skórzaną kurtkę.
-Odprowadzę cię. - Wyrwał się Duff, nie czekają na jakąkolwiek zgodę. Jane nie mając nic do stracenia, przytaknęła delikatnym kiwnięciem głowy. Para opuściła lokal i skierowała się w stronę Fountain Avenue. Podążali przez oświetlone neonami ulice, mijając tłumy ludzi. Zdecydowanie Los Angeles jest miastem ożywającym nocą. Wtedy wszystko jest takie urzekające i odczuwalne ze zdwojoną siłą.
-Nieźle powiedziałaś naszej Nancy. - Rzucił ni stąd, ni zowąd.
-Po prostu powiedziałam co myślę. - Machnęła ręką, przypatrując się wielkim bilbordom reklamowym. Dalej para szła w ciszy, przerywanej od czasu do czasu pomrukiwaniem blondyna. Jane rozpoznała w tym mruczeniu kilka utworów Sex Pistols. Kątem oka spojrzała na towarzysza, chcąc mi się lepiej przypatrzeć. Na szyi kłódka przewieszona przez łańcuch w stylu Sida Vicious´a, koszulka Ramones, czarne spodnie, zniszczone trampki, a do tego płaszcz noszony przez chłopaka, jakby na przekór panującej w LA pogodzie.
-Cholera, zagalopowaliśmy się. Już dawno minęliśmy blok, w którym mieszkam. -Położyła rękę na głowie, odwracając się za siebie.
-To może jak już tu jesteśmy, porwę cię na wspaniałe wzgórze Hollywood?
-Mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli odmówię. Po prostu padam z nóg. Dużo wrażeń jak na jeden dzień. Może kiedy indziej? - Posłała mu błagający uśmiech. Na twarzy Duffa entuzjazm wyraźnie zmalał, jednak odprowadził koleżankę pod dom. Teraz przynajmniej poznał jej adres.



Godzinę później...



 Jane wzięła gorącą kąpiel, która choć na moment ją ożywiła. Ubrała piżamę i przysiadła na chwilkę kolo balkonowego okna. Zza niego rozpościerał się piękny widok, ukazujący tonącą w blasku świateł okolicę.
Wszystko miało taki klimat. Coś co sprawiało, że to miasto jest barwne, pomimo wszelakich zanieczyszczeń, czy problemów społecznych, czegokolwiek.
-Dobra May, czas iść spać. - Powiedziała ziewając. Jeszcze tylko włączyła zabraną z domu kasetę The Doors. Kiedy Morrison kończył "Riders on the Storm", brunetka odpłynęła do krainy Morfeusza.


5.03.2014

Rozdział 3

"Zdesperowanym ludziom, tak niewiele do szczęścia potrzeba."
~ABC

~*~

Słoneczne promienie pieściły twarz Jane, dając znak, że należy wstawać. Uśmiechnięta odchyliła cienki kocyk i powitała nowe miasto, w którym czekało na nią zapewne wiele przygód. Mówi się, że Los Angeles nigdy nie śpi, jednak widok za oknem świadczył co innego. Ludzie leniwie wsiadali do samochodów, aby udać się do pracy. Na ulicach znajdowały się niedobitki prawdopodobnie z wczorajszych imprez, którzy powoli odzyskiwali trzeźwość umysłu. Również Jane postanowiła się pozbierać i porządnie wyszykować, gdyż miała rozmowę kwalifikacyjną do jednych z bardziej cenionych agencji fotograficznych w mieście. Już w Lafayette wszystko załatwiła, zabezpieczając się "na zapas". Nie należała do typu ludzi, którzy szczycą się ryzykiem. 
Przebieg spotkania miał być jedynie formalnością. Firma obserwowała poczynania młodej May od kiedy tylko trafiła do szkoły artystycznej. Teraz nie kryli zainteresowania jej osobą, tym bardziej że posiadała odpowiednie kwalifikacje, umożliwiające pracowanie jako profesjonalny fotograf.
Brunetka dojadając skromne śniadanie, udała się do sporych rozmiarów walizki, w której trzymała ubrania. Wczoraj nie miała siły się wypakowywać, więc zostawiła wszystko na miejscu.
- Co tu ubrać? - Mamrotała przeglądając kolejne spodnie. Ostatecznie zdecydowała się na białą koszulę z czarnym kołnierzykiem oraz mankietami, a na nogi ubrała ciemne rurki ze skórzanymi wstawkami. Nie kombinowała z dodatkami. Założyła jedynie skromne kolczyki. 
Malując oczy i dokonując ostatnich poprawek, usłyszała przeraźliwy pisk opon, a następnie okropny huk. Wystraszona podbiegła do okna i zobaczyła dwa zderzone ze sobą samochody osobowe. Bez wahania poleciała na klatkę w której znajdował się telefon. Zadzwoniła po karetkę i w pośpiechu opuściła mieszkanie. Będąc na dole, ujrzała spore zbiorowisko ludzi. Jedni się przyglądali, a inni starali się reanimować poszkodowanych. Jane nie potrafiła się tam odnaleźć będąc w szoku, więc opuściła miejsce wypadku.
Spacerowym krokiem mijała ogromne budynki, patrzące na nią z góry. Po około godzinie trafiła na miejsce. Ściągając z nosa okulary przeciwsłoneczne, otworzyła wielkie szklane drzwi. Na samym wejściu przywitała ją niska blondynka, wyglądająca na bardzo sympatyczną osobę. Skierowała Jane do odpowiedniego gabinetu, w którym przesiadywał szef - niskiego wzrostu mężczyzna o kruczo czarnych włosach, przedstawiający się jako Mark Vine. Powitał ją uściśnięciem dłoni i kazał usiąść. Porozmawiali trochę o doświadczeniu zawodowym May, a następnie jakby nigdy nic, przeszli na ty.
-Jane, ty mi pasujesz bardziej na modelkę. - Uśmiechnął się, mierząc ją od głów do stóp. - Nie myślałaś nad tym zawodem? - Kontynuował, podpierając twarz o dłonie. - Naprawdę masz predyspozycje.
- Jakoś nigdy nie wpadło mi to do głowy. - Odpowiedziała nieco zamyślona.
- Umówię cię z moim przyjacielem, który prowadzi agencję modelek. Jeżeli tylko chcesz...
- No pewnie, dziękuję za wszystko. - Uśmiechnęła się od ucha do ucha i podała rękę nowemu "znajomemu". Następnie opuściła budynek. Nie posiadając żadnych planów na spędzenie gorącego wieczora, wróciła do domu. Zabrała się za wyciąganie wszystkich niezbędnych urządzeń oraz ubrań. Oczywiście nie obeszło się bez odpakowania szczelnie zabezpieczonych gazetą kaset. Dziewczyna spostrzegła, że na jednej z półek stało nowiuteńkie radio. Wniebowzięta włączyła album Elthona Jona. W jednej chwili przypomniał jej się Bill, który wielbił tego artystę. Zawsze podziwiał jego grę na fortepianie oraz ciekawą barwę głosu.
- Co teraz robisz rudzielcu? - Zapytała rozbawiona, oglądając zachód słońca. Wyglądał prawie identycznie jak ten podczas pożegnania z Bailey'em. Niebo pokryte było różowymi chmurami, przez które prześwitywały ostatnie promienie.
Dziewczyna od razu wyciągnęła z torby zdjęcie przedstawiające ją i przyjaciela, oczywiście bez zębów. Mieli wtedy może z 7 lat? Piękne czasy. Wtedy życie było prostsze, trawa zieleńsza, noce bardziej gwieździste, woda nieskazitelnie czysta. Wszystko było takie namacalne.
- Dobra, koniec tej zadumy. - Skarciła się i skupiła myśli na czymś innym, a mianowicie na drodze do klubu, jaki zobaczyła idąc do agencji. Wyglądał zachęcająco, a ona i tak nie miała nic do roboty. Przebrała się w wyjściowe ubrania i ruszyła na podbój LA.
Nastawienie do tego miasta zmieniła już po kilkudziesięciu metrach, kiedy to na drodze napotkała bezdomnych. Za dnia nie było ich aż tak widać, a dopiero teraz wychodzili z kryjówek. Dla Jane było to jak uderzenie głową o ścianę z prędkością 500 kilometrów na godzinę. Pod blokami leżeli nastolatkowie, pozbawieni dachu nad głową, żebrząc pieniądze.
- Przepraszam panią. - Zaczepiła ją jakaś dziewczyna. Nie wyglądała najlepiej. Worki pod oczami, przetłuszczone włosy i stan ubrań świadczyły o jej niskim statusie społecznym. Jane odrzucił taki wygląd, chociaż starała się tego nie ukazać. Tak to z ludźmi jest. Zawsze chcą się zaznajomić z osobami dobrze ubranymi, uczesanymi, a takich nędzników z ulicy unikają.
- Słucham? - Uśmiechnęła się krzywo. Zrobiło jej się głupio z własnego toku myślenia. Przecież ta nastolatka zdawała się być całkiem miła.
- Bo ja... Ja... Mogłaby mi pani kupić bułkę? -Zapytała, spuszczając wzrok.
- Jasne. - Brunetka poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Ta młoda osoba nie chciała żadnego wina czy fajek, a po prostu zwykłą w świecie bułkę. Jane bez wahania spełniła jej prośbę, dając od siebie jogurty pitne, banany i kilka innych produktów spożywczych.
- Dziękuję bardzo. Niech Bóg pani to wynagrodzi. - Dziewczyna uścisnęła jej dłoń i oddaliła się w ciemnej uliczce. Na twarzy May pojawił się uśmiech. Teraz szła przez miasto ze świadomością, że pomogła biednej osobie. Jak wiadomo, to uskrzydla. 
W takim nastroju dotarła do widzianego wcześniej baru. Odważnym krokiem weszła do środka i zasiadła na wysokim, pokrywanym barwioną na czerwono skórą krześle. Zamówiła czystą z sokiem i obserwowała otoczenie. Siedzieli tu głównie przedstawiciele punku. Jeden z jego reprezentantów wyraźnie zmierzał w jej kierunku.
Usiadł obok i udawał brak zainteresowania. Jane również nie zwracała na niego zbytnio uwagi, jeżdżąc palcem po górnej części szklanki.
- Dla mnie whisky. - Nieznajomy blondyn złożył zamówienie i dopiero teraz perfidnie wgapiał się w brunetkę. Ta w pewnym momencie nie wytrzymała i skarciła go wzrokiem. Chłopak rozbawiony całą sytuacją, raczył się przedstawić.
- Jestem Duff. Może chciałabyś dosiąść się do naszego stolika? 

2.03.2014

Rozdział 2


15.08.1984r. Lafayette w stanie Indiana

W życiu człowieka następuje taki okres, kiedy musi się pożegnać z bliskimi i spróbować czegoś nowego. Wtedy zauważa jak wiele ludzi przewija się w jego otoczeniu w całkiem niedługim czasie.
Tak samo miała Jane, siedząca ze spakowaną walizką i biletami do Los Angeles. Uświadomiła sobie, że jeszcze nie tak dawno temu, w tym właśnie pokoju przesiadywał Bill, a następnie jej przyjaciółka Violet. Jednak z każdym z nich musiała się pożegnać. Teraz, kiedy sama miała stąd wylecieć, poczuła okropny smutek. Po raz ostatni przejrzała ukochane winyle i plakaty, dotknęła miękkiej pościeli, starannie wypranej przez Kate oraz usiadła przy wysłużonym biurku. Uśmiechając się delikatnie, wyjrzała za okno.
-Nadszedł ten dzień, którego tak bardzo pragnęłaś. - Westchnęła i biorąc bilety oraz walizkę, zeszła na dół. Przy drzwiach stała wzruszona mama, trzymana za rękę przez jak zwykle wyluzowanego tatę. Jednak tego dnia wydawał się być bardziej przejęty niż zwykle.
- Nasza mała Janie dorosła. - Pisnęła ciemnowłosa kobieta, z trudem powstrzymując łzy. Przytuliła córkę, a zaraz w jej ślady ruszył ojciec.
-Uważaj na siebie. - Wyszeptał i pozwolił jej wyjść. Dziewczyna spakowała bagaż do taksówki, po czym ostatni raz obróciła się za siebie. Nie tracąc więcej czasu, wsiadła do pojazdu i odjechała. Żółciutki samochód przemierzał kolejne ulice doskonale znanego Jane miasta. "Czemu jestem taka sentymentalna?" - Skarciła w myślach własną osobę i postanowiła się nie rozklejać. Z takim założeniem dotarła na niewielkie lotnisko. Odprawa zaczęła się 20 minut temu, więc trafiła akurat na czas.
Wsiadając do samolotu przypomniało jej się pewne wydarzenie. Mianowicie chodziło o wydarzenie sprzed 2 lat, kiedy to młody Bailey pozostawił po sobie pamiątkę w postaci majestatycznego napisu na murze w Columbian Park. Jane również pragnęła upamiętnić swój wyjazd, więc dzień przed odlotem dopisała tam wielkie "I JA TEŻ!".




6 godzin później...



(Muzyka)

 Lot przebiegł pomyślnie, bez większych turbulencji, co dało brunetce możliwość wyspania się. Wypoczęta opuściła ogromne lotnisko znajdujące się w bajecznie wyglądającym Los Angeles. Wsiadła do ciemnej taksówki i ruszyła w kierunku Fountain Avenue, gdzie wynajęła małą kawalerkę. Mijając zatłoczone przecznice, przyglądała się ludziom. Nawet w najmniejszym stopniu nie przypominali mieszkańców Lafayette. W rodzinnym mieście May, wszyscy byli tacy bezbarwni. Tutaj natomiast wyróżniało się sporo subkultur, zaczynając od rockersów, poprzez fanów muzyki dance, aż do punków. Nie sam ubiór był odmienny, ale i atmosfera. Widać było jak ludzie podchodzą do życia z dystansem. Nie spieszą się, beztrosko rozmawiając z przyjaciółmi, wstępują do restauracji i pubów.
Brunetce od razu spodobał się ten klimat. Podekscytowana pragnęła poznać wszystko w jednej chwili. Zaczęła jednak od obejrzenia mieszkania. Właścicielem był miły starszy pan. Oprowadził dziewczynę po kawalerce, mając nadzieję, że przypadnie jej do gustu.
Jane spacerowała tam i z powrotem, podziwiając nowoczesny styl w jakim urządzono lokum. Ściany pomalowane na jasne kolory, białe meble, szklane stoliki, wiszące z sufitu fotele. Prezentowało się to pięknie i dziewczyna nie miała wątpliwości co do zamieszkania w tak gustownym miejscu. Zachęcająca była też niska cena za wynajem.
- I jest pani dalej zainteresowana? - Mężczyzna zapytał z lekką obawą w głosie.
- Oczywiście! Biorę od razu. - Uśmiechnęła się, wyglądając przez balkon.