25.02.2014

Rozdział 1

 "Najsmutniejszą prawdę skrywają oczy."
~ ABC


(Muzyka)

~*~


Brunetka dokładnie wysłuchawszy opowieści przyjaciela, opatrywała mu rany. Rozcięty łuk brwiowy, krwawiący nos, zdarta skóra z pięści i małe pęknięcia na ustach. Nie wyglądało to za dobrze. Jednak priorytetem stało się teraz znalezienie w miarę normalnego rozwiązania w beznadziejnej sytuacji. Okazało się, że młody Bailey jest szukany przez policję pod zarzutem notorycznego zakłócania porządku miejskiego. Tym razem pobił się z jednym z miejscowych pijaczków, który obrażał jego matkę. Najgorszy był w tym wszystkim fakt, że owy pijaczek stracił przytomność, a Bill spieprzył z miejsca bójki. 
Teraz oboje nic nie mówili. Po prostu siedzieli w ciszy, przerywanej od czasu do czasu szumem wydawanym przez niewielki wentylator. Brunetka wpatrywała się w zielone tęczówki przyjaciela, co najwyraźniej go krępowało, bo wstał i zaczął nerwowo spacerować po pomieszczeniu.
- Ja nie mogę iść do aresztu po raz dwunasty! - Nie wytrzymał. Na jego twarzy od razu pojawiły się rumieńce, a oczy spowiły płomienie. - Uciekam do Los Angeles. - Rzucił stanowczo, chociaż Jane widziała to zmieszanie. Za dobrze go znała. Bał się. Czy spełni marzenia? Czy w ogóle będzie miał na chleb?!
- Jak to wyjeżdżasz? Zostawisz mnie kompletnie samą? Już Jeff uciekł i teraz ty chcesz? - Załkała półgłosem. Wiedziała, że zachowanie jakie prezentowała było co najmniej samolubne, ale kto w dzisiejszym świecie nie dba o własne interesy?
- Wyjedź ze mną. - Uśmiechnął się nieśmiało, oczekując reakcji przyjaciółki. - Już załatwiłem transport. - Ciągnął.
- Muszę skończyć szkołę. - Wymruczała niezadowolona. Cholernie pragnęła jakiejś nowości w życiu, która zmieniłaby tą cholerną rutynę, jednak brakowało jej odwagi. Nie potrafiła tak o rzucić wszystkiego i zaryzykować.

Po raz kolejny zapanowała przyjemna cisza. Para przeszła do pokoju Jane. Bill wygodnie usiadł na łóżko i przymknął oczy, kierując twarz w stronę słońca. Ona od razu poszła w jego ślady.
Promienie delikatnie muskały jej twarz, przez co odpłynęła do innego świata. Na chwilkę uciekła od rzeczywistości. Dryfowała po niezmierzonych wodach oceanów, wsłuchując się w odgłosy mew. 
Bill najwidoczniej wstał i włączył "Wild Horses", które uwielbiała. Za każdym razem ta piosenka przywoływała mnóstwo miłych wspomnień. Przede wszystkim gorące wakacje i popołudniowe spotkania z przyjaciółmi.
Rudzielec po kilkunastu minutach jak to miał w zwyczaju, wstał i włączył co innego. Tym razem wybrał błyszczący krążek króla rock n' rolla - Elvisa Presley'a. Bez wahania nastawił "Only You", po czym zbliżył się do Jane. Delikatnie objął ją ramieniem.
- Nie zapomnisz mnie, prawda? - Wyszeptała drżącym głosem, a Bill jak na zawołanie zaprzeczył, po czym złożył delikatny pocałunek na jej szyi. Brunetka nie starała się go nawet powstrzymywać, choć wiedziała, że takim postępowaniem niszczą długoletnią przyjaźń. Po prostu potrzebowała tego w tym właśnie momencie. Liczyła się chwila. Tym bardziej, że mogła być to ostatnia chwila, w której są razem...
Bill obchodził się z nią, niczym z drogocennym klejnotem. Był niezwykle delikatny w tym co robił, chociaż kłóciło się to z jego naturą. Często przecież wpadał w furie, będąc przy tym okropnym brutalem.
- Muszę się zbierać. - Wstał z łóżka, nakładając spodnie. Dziewczyna również podniosła się z miękkiej pościeli, chcąc pożegnać przyjaciela. Wyszli z domu i udali się w miejsce, gdzie czekała na Bailey´a podwózka. Jeszcze tylko musieli zrobić jedno. 

Chłopak kupując ówcześnie spreje, postanowił pozostawić po sobie ślad. Ciągnąc Jane za rękę, kierował się w stronę Columbian Park. Kiedy dotarli pod sporych rozmiarów mur, kazał jej stać na straży, w czasie tworzenia prowokacyjnego tekstu. Efektem był napis: 

"LAFAYETTE POCAŁUJ MNIE W DUPĘ! SPADAM STĄD!"

Zadowolony uśmiechnął się jak dziecko po otrzymaniu zabawki. Spakował narzędzia zbrodni i ruszył w stronę przystanku. Chwila, moment, a byli na miejscu.
- Chyba pora się pożegnać. - Skomentował cicho, patrząc na smutną dziewczynę. Scena ta przypominała fragment jakiegoś hollywoodzkiego filmu. Zachód słońca, ostatni pocałunek, pożegnanie. Jednak wszystko działo się tak szybko... Aż za szybko... 

Chłopak wsiadł do samochodu i zniknął za horyzontem. 
Teraz Jane mogła dać upust emocjom, które starała się kryć. Nie lubiła rozklejać się przy mężczyznach. Jednak idąc kompletnie sama przez opustoszałe ulice, uroniła kilka łez.
-Żegnaj Bill. - Szepnęła sama do siebie, siadając na schodach prowadzących do domu.




22.02.2014

Prolog



15. 07. 1981, Lafayette w stanie Indiana

Poranek zaczął się tak jak zwykle. Nic nie wskazywało na jakieś szczególne wydarzenia. Zza horyzontu ukazało się to samo słońce, obok domu Jane szczekał ten sam pies, ta sama kobieta szła do sklepu, a w pokoju dziewczyny rozbrzmiewała ta sama muzyka. Adapter leniwie odtwarzał "Stairway to Heaven". Wakacyjna monotonia dawała się jej we znaki. Po raz kolejny leżała zamyślona, wsłuchując się w głos Planta. Z kuchni dolatywał zapach świeżych naleśników, przyszykowanych przez mamę -Kate. Tata Jack jak zawsze śpiewał z Presley'em, naprawiając stojącego w garażu Mustanga Shelby z 68'. Jednak coś wisiało w powietrzu, powodując nerwową atmosferę. Dziewczyna nie wiedziała co to, lecz już niedługo miała się przekonać. Zanim to nastąpiło zeszła na dół i przywitała rodzicielkę. Po cichu nałożyła dwa naleśniki na porcelanowy talerz, przywieziony z podróży do Francji i wróciła do własnej "fortecy". Usiadła na parapecie, po czym zaczęła obserwować ludzi. Jak szaleni pędzili do zakładów pracy, nie zważając na nic. Jeden trąbił na drugiego, krzycząc aby się pospieszył. Cała sytuacja tak ją rozbawiła, że postanowiła to stworzyć komiks. Z drewnianej szuflady wyjęła ołówek i kartkę papieru, po czym zabrała się za szkicowanie. Bardzo lubiła to robić. Zawsze mogła wyrazić w ten sposób siebie.
Zajęcie przerwało jej wołanie mamy.
-Janie, Bill do ciebie! - Brunetka zerwała się z miejsca i przyspieszonym krokiem zeszła do drzwi. Ujrzała znajomą, rudą czuprynę, która wywołała na jej twarzy szeroki uśmiech. Bailey stał tyłem, najwidoczniej wpatrując się w ulicę. Właśnie. Ten chłopak zawsze był zamyślony, przez co Jane go pokochała. Oczywiście jako przyjaciela. Rudzielec zawsze ją rozumiał, udzielał porad, a przy tym wszystkim był urzekająco nieśmiały. Może nieśmiałość spowodowana była sytuacją w domu? Tego nikt nie był w stu procentach pewny.
- Hey, co tak wcześnie? - Zapytała, stając tuż obok. Dopiero teraz ujrzała zakrwawioną twarz przyjaciela. - Matko, co ci się stało? - Szepnęła, rozglądając się dookoła.
- Muszę uciekać. - Mruknął niezadowolony i wytarł usta. Jane zamurowało. Jedyna osoba na której jej zależało, teraz miała gdzieś zniknąć? Nie za bardzo pojmowała co się stało.
-Ale... ale dlaczego? - Wyjąkała.
- Po prostu zrobiłem coś złego.