21.06.2014

Rozdział 18

Niepowodzenia zmieniają człowieka. 


~*~
 (Muzyka)

Przyjechali na lotnisko. Ona nie chciała niczyjego towarzystwa, ale on się uparł. Chciał widzieć ją do ostatniej chwili pobytu w Los Angeles. Jane jeszcze ciężej było się pożegnać z tym, co tutaj otrzymała. Ze łzami w oczach zmierzała ku bramkom kontrolnym. Najchętniej zwiałaby z powrotem do przytulnego mieszkanka niedaleko Sunset, jednak Nowy Jork wzywał.
- Duff... - Spojrzała mu w oczy. - Chyba już muszę iść... - Drżącą dłonią pokazała na koleżankę, która czekała już na nią za metalową barierką.
Duff pocałował ją lekko w usta, po czym to poprawił, tyle że nieco mocniej i namiętniej.
- Idź już. - Uśmiechnął się blado. Chciał, aby jak najszybciej zniknęła mu z oczu. Wolał rozstać się szybko, bez łez, bez zbędnych ceregieli kłujących go w serce. Stało się. W życiu człowieka jest wiele rozstań i trzeba się z tym pogodzić. Taki punkt widzenia miał McKagan.
- Napiszę do ciebie albo zadzwonię. - Ostatni raz cmoknęła go w usta i ze smutkiem ruszyła ku bramkom. Blondyn odwrócił się i wyszedł. Nie myślał. Nie miał na to ochoty. Zbyt dużo działo się w jego głowie, co w końcu tworzyło mentalną pustkę. Z taką nicością przysiadł na krawężniku i zapalił papierosa. Był to chyba najlepszy sposób na zrelaksowanie się i oderwanie myślami od całego tego syfu.
- No i co McKagan? Znowu zostaliśmy sami. - Prychnął z ironią, ale i lekkim smutkiem w głosie, po czym zaciągnął się magicznie działającym dymem.





Wieczorem, okolice Hollywood Boulevard...
 (Muzyka)


Siedzieli na starym murze, w jakimś zadupiu. Powietrze przesiąknięte było nieodłącznymi spalinami i innymi dymami, niszczącymi człowieka. Między blokami było cicho. Momentami aż za cicho. Dokładnie mogli usłyszeć nawet najcichszy szmer.
- Po co mnie tu przywlokłeś? - Zapytał brunet, obejmując przyjaciela podejrzliwym wzrokiem. - Mam nadzieję, że nie chcesz mnie zabić. - Uśmiechnął się kwaśno.
- Izzy... Wracam do Lafayette. - Zapanowała jeszcze większa cisza niż poprzednio. Stradlin patrzył na rudzielca z niedowierzaniem, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. - LA to nie jest miejsce dla takich jak ja. Na razie wszystko co tutaj znalazłem przysporzyło mi więcej kłopotów, niż radości. Wracam do domu.
- Czy cię do końca pojebało?! - Wykrzyczał ciemnowłosy, wstając z muru. Zaczął nerwowo chodzić w kółko. - Wrócisz i co powiesz? "Cześć mamo. Uciekłem, ale wróciłem i jestem z powrotem. Kompletnie spłukany i bezdomny. Cieszysz się?" Twoja matka to jeszcze, ale ojczym? Oboje wiemy jaki on jest...
- Jestem dorosły i wiem co robię. - Odburknął rudzielec. Nie podobała mu się ta rozmowa. Nie znosił, kiedy ktoś miał rację. Prawda bolała.
- Jesteś dorosły i kompletnie spłukany. - Przypomniał mu Izzy, starając się w jakiś sposób przekonać go do pozostania w Mieście Aniołów. - Pojedziesz do Indiany i co? Będziesz pole orał, czy może papier do dupy robił w jakiejś parszywej firmie? Zastanów się. Tutaj chociaż możesz spróbować spełniać marzenia. To jest pieprzone Los Angeles!
- Jutro mam pociąg o szóstej nad ranem. Do zobaczenia kiedyś tam. - Machnął ręką i skoczył z muru. Szybkim krokiem opuścił zaułek, zostawiając kumpla samego pośród ciemności.
- Gorzej z nim jak z osłem. - Burknął i podążył w odwrotnym kierunku. Miał ochotę "świętować" upadek zespołu, chlejąc w jakimś starym, śmierdzącym barze aż do urwania filmu. Potem najchętniej obudziłby się w objęciach jakiejś taniej laski, ciesząc się z tego, co mu pozostało.


 Tymczasem w starym mieszkaniu McKagana... 
 (Muzyka)


Duff przesiadywał samotnie w mieszkaniu, popijając piwo i z nudy wpatrując się w sufit. Czuł się jak porzucony szczeniak. Nagle wszyscy zniknęli. Chciał przestać o tym myśleć. Urwać się od problemu, bo tak jest najłatwiej.
W pewnej chwili do głowy wpadła mu myśl o podjęciu się jakiejś pracy. Nie był to taki głupi pomysł zważając na położenie finansowe blondyna. Gdyby znalazł coś ciekawego i w miarę prostego, to miałby przynajmniej jakieś zajęcie. W pierwszej chwili pomyślał o wyprowadzaniu psów sąsiadki. Robota nie byłaby trudna, tylko przyjemna biorąc pod uwagę fakt, że McKagan kochał dwa dobermany mieszkające obok. Ta  rasa była postrzegana jako bestialskie zwierzęta wprost stworzone do zabijania. Nie miało to jednak pokrycia w rzeczywistości. Na pewno nie w przypadku Lucky i Courtney - dwóch suczek należących do panny Brixx. Te dwa psiaki były leniwe niczym krowy i potulne jak baranki.
- To jest dobre! - Krzyknął z podekscytowania i wstał z kanapy. Wyłączył adapter grający ciągle Sex Pistols i wyszedł z mieszkania. Chciał załatwić to jak najszybciej. Zapukał do przeciwległych drzwi sąsiadki. Czekał dobre pół minuty. Już chciał wracać, kiedy usłyszał dźwięk przekręcanego zamka. Obrócił się i zobaczył długowłosą blond dziewczynę, okrytą jedynie szlafrokiem.
- Duff, pukałeś? - Uśmiechnęła się serdecznie, zaciskając supeł na pasku.
- Tak, ale to w sumie może poczekać. Chciałem cię tylko zapytać, czy propozycja dotycząca wyprowadzania psów jest nadal aktualna. - Podrapał się po głowie, mierząc sylwetkę dziewczyny. - Ale to można załatwić później. - Popatrzył na nią z zakłopotaniem i cofnął się do tyłu. Poczuł jak robi mu się ciepło.
- Coś ze mną nie tak? - Zapytała spoglądając na reakcję znajomego. Miała wrażenie, że ten się krępował lub czegoś po prostu bał.
- Nie, nie. Tylko no wiesz... Jesteś w samym szlafroku. - Uśmiechnął się patrząc jej w oczy. Nie chciał zjeżdżać niżej, bo wiedział doskonale jak seksowna jest Mandy.
- Aaa rozumiem. Jesteś gejem, tak?
- Co?! Nie! Jestem normalny, znaczy się hetero. - Tłumaczył się jak mały chłopiec. - Wiesz, może porozmawiamy później? - Strzelił głupią minę i wrócił do siebie. Od razu robił sobie wyrzuty za tak idiotyczne zachowanie. Przecież było widać, że ona czegoś chciała. Czemu tego nie wykorzystał? Przecież mógł, ale nie. Coś jednak kazało mu się powstrzymać, chociażby ze względu na fakt, że dopiero co rozstał się z dziewczyną, którą kochał.  



Następnego dnia, poranek... 
(Muzyka)
 
 
Stary peron z rozwalonymi krzesełkami, na których leżało pełno bezdomnych. Tyle zobaczył czekając na pociąg do domu. Starał się nie patrzeć na tych ludzi, jednak jedna osoba przykuła jego uwagę. Postać w platynowych blond włosach, w lateksowej mini i do tego białej koszulce z prześwitującymi plecami. Pierwsze co pomyślał - "Dziwka szukająca szczęścia w tym zapchlonym miejscu". Starał się nie gapić na kontrowersyjnie wyglądającą osobę, jednak tak się nie dało. Kiedy tylko się obróciła, okazało się że nie jest to wcale kobieta, tylko jakiś obleśny koleś. Transwestyta albo inne cholerstwo. Rudzielec nie mógł patrzeć na takie coś. Był cholernie przewrażliwiony, jeśli chodziło o te tematy. Uznawał jedynie heteroseksualistów, a wszystkich innych traktował jak odmieńców trzepniętych mokrym worem.
- Przepraszam, masz fajkę? - Transwestyta podszedł do niego na ogromnych szpilach, w których był wyższy od Axla o całą głowę. Mówił niczym dziewczynka albo nastolatek przed mutacją. Ciężko było cokolwiek zrozumieć. 
- Nie. - Odburknął, nie zaszczycając postaci swoim spojrzeniem. To był błąd. Facet momentalnie zrobił się czerwony, jakby na coś chorował. Oczy spowiły groźne płomienie, a ręce zaczęły się trząść.- Na co się kurwa gapisz psycholu?! - Rzucił Rose, kiedy obecność transwestyty zaczęła go irytować. 
- Pogadamy inaczej. - Jego głos przemienił się ze słodkiego w gruby i ostry niczym u sześćdziesięcioletniego dziada. Przygwoździł zdezorientowanego rudzielca do ściany i przeklinał pod nosem. Nikt oczywiście nie zwracał na to uwagi. Takie rzeczy były normalne. - Tak cię wyobracam, że jutro nie będziesz wiedział jak się nazywasz. -Mówił ze złością, ale i lekkim rozmarzeniem?
- Nie dożyjesz jutra kurewko. - Odepchnął go od siebie, aby zaraz rzucić się z pięściami. Poczuł jak serce zaczyna szybciej bić, a do rąk dopływa jakaś ogromna siła. Teraz on był górą, teraz on był wściekłym psem z ulicy, rządnym zemsty za takie traktowanie. Porządnie okładał kolesia po twarzy. Kilka razy sam dostał, jednak to nie było ważne. Nawet tego nie czuł będąc w amoku. Musiał go zniszczyć za wszelką cenę. Ostatnie ciosy, mocne kopniaki w brzuch. Przeciwnik leżał i się nie ruszał. - Mówiłem. - Szepnął blondynowi na ucho, kiedy ten konał na chodniku i odszedł. Nadjechał pociąg, do którego pośpiesznie wsiadł unikając tym samym kolejnych problemów. - Żegnam jebane Los Angeles. - Burknął cicho, kiedy maszyna ruszyła.



Wieczór w Nowym Jorku...
(Muzyka)
 
Nowe miejsce, obce twarze. Gra zaczęła się od początku. Nie wiedziała czy się cieszyć czy płakać. Tego było za dużo. Nagłe zmiany, z którymi nie potrafiła sobie poradzić.  Starała się tego nie okazywać i przybierając dobrą minę do złej gry, towarzyszyła koleżance na przyjęciu dla modelek. 
Chodziła za nią i witała ludzi z którymi miała nawiązać bliską współpracę. Większość sprawiała dobre wrażenie, jednak znalazło się kilka osobowości o nieprzyjemnych charakterach. Wyglądali na beznamiętnych bogaczy, zatraconych w modzie, których nie interesowało nic oprócz markowych ubrań. 
- Wiesz co, ja idę do siebie. - Brunetka szybko oddaliła się od towarzyszki i kobiety stojącej z nimi. Typowa jędza ubrana w dostojne futro. Nie chciała tam więcej siedzieć. Wróciła do hotelu, który wydawał się być tak bardzo obcy. Co prawa był piękny, jednak nie dla niej. May lubiła przytulne miejsca, ładnie urządzone, ale nie pałace z ogromnymi łożami na których było tak zimno i smutno. Szczególnie kiedy nikt bliski w nim nie leżał. Może za bardzo histeryzowała, ale została sama. Bez nikogo. Tutaj nie miała ani matki, ani ojca, ani Billa, ani Duffa, ani Roberta, ani nawet pieprzonej Nancy! Nikogo, kogo znałaby dłużej niż dwa miesiące. Musiała poznawać nowy świat kompletnie sama. Budzić się sama, radzić sobie sama, zasypiać sama. Tak było i teraz. Ściągnięcie pięknej czerwonej sukni, kosztownych szpilek i biżuterii, a następnie pójście do ogromnego, zimnego łóżka. Ciemność panująca w pokoju potrafiła przygnębić. Wtedy najintensywniej się myślało. Każdy temat przelatywał przez głowę niczym samochód przez autostradę bez jakichkolwiek ograniczeń. 
Zmiany których tak bardzo się bała, w każdej chwili mogły stać się największym koszmarem.
 

13.06.2014

Aerosmith, Alter Bridge and Walking Papers.


Wczorajszy dzień był najlepszym dniem w moim życiu. 
Koncert Aerosmith i Alter Bridge oraz Walking Papers z Duffem? Czego chcieć więcej? 
To było coś niesamowitego. Walking Papers było świetne, tylko leżało nagłośnienie. Poprawiono to dopiero na Aerosmith, a szkoda, bo chłopaki z Walking naprawdę dali czadu! Duff śmigał po scenie, czując się jak ryba w wodzie :) 
Alter Bridge skopali dupska! Myles był wspaniały i miał zajebiście dobry kontakt z publicznością, co mu się bardzo ceni :) Wszystko wyszło profesjonalnie, ale na luzie. 
I Aerosmith. Nie muszę chyba mówić, że o mały włos nie zemdlałam jak weszli na scenę. Płakałam jak debil i cała się trzęsłam. Najgorsze było to, że tego nie kontrolowałam. Nie potrafiłam zapanować nad własnym ciałem... Dziwne. No, ale wróćmy do tematu. 
Aerosmith rozjebali system! Steven miał wspaniały kontakt z publicznością. 

Przykłady:
- Cały czas pochylał się nad ludźmi i przybijał im piątki.
-Wziął od takiej laski picie, napił się i jej oddał butelkę.
- Oblał ludzi wodą :)
- Zrobił sobie selfie z telefonu takiej laski, po czym go jej oddał.
- Podczas "Walk This Way" tańczył z fanką i ją podwójnie pocałował w usta (ZAZDRO :__:)

Cały koncert był ekscytujący i taki mistrzowski! Niesamowita atmosfera. Ludzie tańczący pod sceną, na trybunach, śpiewający piosenki. Flagi na Arenie! Coś pięknego. Mam łzy w oczach na wspomnienie tego wieczoru. Dziękuję chłopakom za tak genialne show!

A teraz jeszcze setlista :) Dodam, że brakło mi tylko "Amazing", "Crazy" i "Pink" :) 

 "Eat the Rich"
"Love in an Elevator"
"Cryin'"
"Oh Yeah"
"Jaded"
"Livin' on the Edge"
"Last Child"
"Rag Doll"
"Freedom Fighter"
"Same Old Song and Dance"
"Toys in the Attic"
"Janie's Got a Gun"
"I Don't Want to Miss a Thing"
"No More No More"
"Come Together" (cover The Beatles)
"Dude (Looks Like a Lady)"
"Walk This Way"
Bis:
"Dream On" (Steven wspomniał o swoim dziadku pochodzącym z Polski. Piękne *.* )
"Sweet Emotion"


Love,
Chelle