17.10.2014

Rozdział 20

"Tak bardzo starałam się nie pakować w kłopoty,
Ale w mojej głowie mam wojnę,
Więc po prostu jadę"
-Lana Del Rey "Ride"


~*~



*Oczami Axl'a*
(Muzyka)

Zawsze widziałem, że będę miał w życiu pod górkę i nikt mnie nie wesprze. Już od dzieciaka nie miałem oparcia w żadnym człowieku, nawet w matce. Wszyscy tylko patrzyli jak mierzę się z szarą rzeczywistością, udając, że mi kibicują. Pomoc nie nadchodziła. Nigdy.  Wszędzie byłem sam. Tak samo stało się, kiedy wróciłem. W sumie to nie wiem czego oczekiwałem. Miałem nadzieję, że przyjmą mnie z otwartymi ramionami, ciesząc się z mojego powrotu? Przecież doskonale znałem swoją rodzinę. Czułem, że nie bylem jej prawowitym członkiem. Izzy miał rację. Pieprzony, zawsze ma rację. Nie znoszę tego, kiedy przed samym sobą muszę to przyznawać. Nie cierpię być w błędzie. Szkoda, że tak zazwyczaj jest. Tym razem również. Gdybym tu nie przyjeżdżał, nie musiałbym leźć z tymi wszystkimi torbami do tej pieprzonej rudery. Pamiętam ją jeszcze z czasów gimnazjum, kiedy to razem z Izzym i Jane uciekaliśmy nocami z domów, aby tylko się tam spotkać i posłuchać muzyki, porozmawiać, napić się i zapomnieć o paru sprawach. Jednak po czasie przestaliśmy tam chodzić. Przynajmniej ja. Za bardzo bolało mnie to, co tam się wydarzyło. Pierwszy raz w życiu wydarłem się na Jane i o mały włos jej nie uderzyłem. Do tej pory mam przed oczami widok uciekającej z łzami w oczach dziewczyny. Przeprosiłem ją, ale i tak czuję się źle. Dlatego nie chciałem teraz nocować w tej ruderze, źle mi się kojarzyła. Nie miałem jednak wyboru. Chcąc uniknąć większego poruszenia w mieście, a przynajmniej w mojej dzielnicy z powodu  przyjazdu, udałem się do tego syfu. Zawsze mogłem spać na dworcu, jednak noce w Indianie nie należą do ciepłych, tym bardziej zaawansowaną jesienią.

Wszedłem do budynku, który w każdej chwili mógł runąć. Wszystko wyglądało tak, jak parę lat temu. No może grzyb na ścianach się powiększył. Kanapa dalej zalegała pod oknem, butelki pod czymś w rodzaju ceglanego iglo, a spreje walały się po ziemi tworząc artystyczny nieład. Przyglądałem się temu wszystkiemu mając mieszane uczucia. Z jednej strony przypominało mi się wiele zabawnych przygód, a z drugiej tych bardziej mrocznych. Postanowiłem skupiać się na tych pierwszych. Spojrzałem na ścianę, na której widniało kilka napisów.


"Bill to ruda pała, która nie chce mi dać wódki"

Dzieło Izzy'ego. On zawsze miał o to do mnie pretensje. Jane nie piła zbyt dużo i wystarczała jej swoja porcja. 
"A ja lubię panią Stephanie." 

To akurat napisała Janie, po akcji ze Stephanie - starszej pani, teraz może po sześćdziesiątce, która dała jej jakieś kolorowe cukierki, po których wszyscy lataliśmy niemalże pod sufitem. Nie mam pojęcia skąd ta babcia miała takie mocne środki, ale to były nasze pierwsze kontakty z tego typu używkami.

"Jane May, Jefferey Isbell, Bill Bailey"

I na samej górze widniały nasze ogromne podpisy. Zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu, po chwili jednak poczułem wewnętrzny ból, mając świadomość, że to nigdy nie wróci. Nigdy już nie będziemy w tym miejscu razem, a tym bardziej tacy sami. Piękni, młodzi, beztroscy. Chyba to najbardziej mnie przygnębiało. Upływający czas, którego nie da się cofnąć, ani nawet zatrzymać... Chociaż na minutę. 



~*~
Blondyn przesiadywał w mieszkaniu, delektując się papierosowym dymem wypełniającym jego podniszczone już płuca. Wszechobecną ciszę, która panowała w bloku przerywała jego gra. Improwizował coś na gitarze akustycznej. Myślami był z Jane, za którą tęsknił. Co prawda nie byli ze sobą zbyt długo, jednak zdążył ją pokochać. Brakowało mu zapachu jej ciała, włosów, a także delikatnego głosu, który zawsze budził go po przyjemnie spędzonej nocy. Co prawda na oku miał już Mandy, która również wydawała się być dobrą partnerką, jednak chciał też brunetki, która teraz rozkręcała karierę gdzieś w Nowym Jorku. Nie potrafił się zdecydować. Serce dosłownie rozrywało mu się na dwie części, chcąc uciec do obydwu kobiet, rozum natomiast obstawiał jedną, Mandy. Była blisko, doskonale się rozumieli, potrafili rozmawiać godzinami. Zakochał się we własnej sąsiadce, na którą kilka miesięcy temu nie zwracał nawet uwagi. Dopiero teraz zawróciła mu w głowie. Może dlatego, że szybko kogoś potrzebował? Ba! Blondyn zawsze kogoś potrzebował, aby się nim zajmował, interesował, trochę jak takie duże dziecko. Nie potrafił być sam. Kiedy już tak się działo, szybko kogoś sobie szukał. Tak oto poznał Nancy, później Jane i na koniec Mandy.
Kończył już grać, wypalając trzeciego papierosa, kiedy pomieszczenie przeszył dźwięk dzwoniącego na korytarzu telefonu. Usłyszał jak ktoś szybko otwiera drzwi i podnosi słuchawkę. Bo chodzie wiedział, że to jego olbrzymi sąsiad Darcy. Nie chcąc wsłuchiwać się w rozmowę, wyszedł na niewielki balkonik. Nie dane mu było jednak tam przesiadywać.
- Duff, to do ciebie! Jakaś Nancy dzwoni! - Darcy wydarł się chyba na pół osiedla. McKagan wyszedł z mieszkania i biorąc zwisającą luźno słuchawkę do ręki, przyłożył ją sobie do ucha. 
- Co jest? - Rzucił krótko. Był lekko wkurzony na dziewczynę, która od kilku tygodni nie dawała o sobie znaku życia, a przecież kiedyś z nim była. Miał dziwne uczucie, że ta laska wyjątkowo czegoś od niego chce. 
- Duff... - Usłyszał jej cichy płacz. Nie wiedział co się stało, lecz nie podobało mu się to. - Jestem w szpitalu. Chodzi o Roberta... - Pociągnęła nosem, a blondynowi zmroziło krew w żyłach. Miał przed oczami już tylko jeden obraz, za który siebie co chwila karcił. 
- O co chodzi? - Złapał się za głowę, wyczekując odpowiedzi. 
- To nie jest rozmowa na telefon. Przyjeżdżaj, a sam się dowiesz. - Jej ton jakby nieco wypogodniał, stał się bardziej... radosny? Duff zgłupiał, nie mając pojęcia o co jej chodzi. Może po prostu się czegoś naćpała i teraz ma odpały? Przecież był u przyjaciela wczoraj i wszystko było w porządku, o ile można tak nazwać okropny stan śpiączki. Musiał sam się przekonać o co chodzi dziewczynie. 
- Dobra, za pół godziny będę. - Odłożył słuchawkę i wrócił do mieszkania. Dotychczas gołą klatę zakrył zbyt dużą koszulką z logo Misfits, a na nogi ubrał czarne, zdarte już kowbojki. Nie namyślając się dłużej, zamknął mieszkanie i pomknął do miejsca, w którym leżał jego jedyny prawdziwy przyjaciel. 

~*~

Slash i Steven bezcelowo snuli się cały dzień po ulicach Los Angeles. Kolejny dzień, w którym nie mieli nic do roboty. Powoli tracili jakiekolwiek perspektywy na życie. Coraz rzadziej rozmawiali o zespole i coraz rzadziej sięgali po instrumenty, które kurzyły się gdzieś w kątach mieszkania. Zatracali się w siedzeniu w klubach, bądź szukaniu pieniędzy na coraz to nowsze używki. Doskonale wiedzieli, że nie jest to dobre i mogą się stoczyć, a mimo to balansowali na cienkiej linie. 
- Steve idziemy do Marca do Canter's Deli. Na niego zawsze mogę liczyć. - Wybełkotał mulat, ciągnąc spory łyk whisky prosto z gwinta. Oparł się o ramię blondyna, próbując złapać równowagę. Już planował kolejną zabawę z niszczącymi środkami. Na samą myśl o heroinie przyspieszył, tak żeby jak najszybciej być w lokalu kumpla. Kilka minut i byli na miejscu, które doskonale znał już od dzieciaka, kiedy to jeszcze chodził za rączkę z mamą. Z samego progu restauracji został przywitany przez długoletniego przyjaciela. 
- Slash przyszedłeś! I jest Steven. Wchodźcie do mnie. - Uśmiechnięty brunet zabrał ich do swojego pomieszczenia nad rodzinną knajpą. Tam rozsiedli się na wygodnych, czerwonych kanapach, podziwiając osiągnięcia Canterów. 
- Marc, mam do ciebie sprawę. - Hudson bełkotał coś swoim pijackim językiem. Jego przyjaciel doskonale wiedział, czego chce, lecz tym razem nie mógł pomóc. Obiecał sobie, że już nigdy więcej nie da mu pieniędzy na dragi. Nie chciał mieć nic wspólnego z jego uzależnieniem, nie chciał pomagać mi się niszczyć. 
- A ja do ciebie. Załatwię ci odwyk, trochę odpoczniesz, przemyślisz kilka spraw, a ja w zamian załatwię ci występy na Sunset. Założysz zespół i wszystko się ułoży. Złap życie za rogi i prowadź jak należy, a nie spieprzasz w ciemne, boczne dróżki. - Tłumaczył mu, a Steven tylko się temu przysłuchiwał. Co prawda on nie miał aż tak dużego problemu, ale też potrzebował odpocząć od alkoholu. Dopiero teraz uświadomił sobie, że musi stanąć na nogi, spiąć tyłek i dążyć do spełnienia marzeń.



~*~

*Oczami Jane*

(Muzyka)


Coraz bardziej denerwowało mnie własne życie. Wieczna huśtawka nastrojów, taki wielki rollercoaster. Za dnia było pięknie, wszystko zaczęło się normować, chodziłam na sesje, robiłam z tego całkiem przyzwoite pieniądze, jednak wieczorem... Wokół mnie było mnóstwo osób, ale nikogo nie potrafiłam polubić na tyle, aby móc zaufać. Ludzie z modelingu byli inni. Zwracali uwagę na status społeczny, wygląd, majątek, charakter był tutaj raczej mało ważny. Bałam się, że po jakimś czasie przebywania w takim towarzystwie, ja również zmienię swoje światopoglądy. W końcu "z kim przystajesz, takim się stajesz". Miałam nadzieję, że to się jednak nie sprawdzi. Chciałam być normalna. Taka jaka jestem naprawdę, a nie pod zasłoną modelki. 

- Jane, gotowa? Wchodzisz za 3... 2... 1... - Tak, zaczęło się. Jestem początkującą modelką, a to jeden  z moich pierwszych pokazów. Jak zawsze, stres i obawa. A w tym zawodzie tego nie może być. Musisz pewnie wyjść na wybieg, z piersią wypiętą dumnie do przodu, głową uniesioną wysoko do góry. Do tego wszystkiego idź prosto, w rytm muzyki, kręć biodrami, pewnie stąpaj po podłożu na ponad piętnasto centymetrowych szpilach, kiedy patrzy się na ciebie cała chmara ludzi. Dalej nie mogę się przyzwyczaić do tego trybu życia, ani pracy. To chyba zbyt trudne jak dla mnie... Może warto było zostać tym fotografem i mieć spokój... Może porwałam się z motyką na księżyc. Sama nie wiem. Życie pokaże. Jak na razie muszę się starać opanować ten chaos. 



~*~

Siedział na podłodze, smutno brzdąkając "Wild Horses", nie mogąc pojąć dlaczego wszystko się tak potoczyło. Zawsze był myślicielem, musiał na spokojnie rozpatrywać dane sytuacje, analizować je dokładnie. Intensywnie zastanawiał się nad swoją przyszłością. Przecież w pewnym momencie był już tak blisko osiągnięcia założonych celów, a teraz nagle wszystko się rozwaliło. Miał zespół, który całkiem nieźle radził sobie na scenie Sunset Strip, miał przyjaciela, miał dziewczynę, a teraz nie ma nic. Zespół przestał istnieć, trzeba było założyć nowy lub rozglądać się za jakąś grupą. Przyjaciel zostawił go na lodzie i wrócił do domu, szarpany uczuciami. Dziewczyna zostawiła go dla innego, tłumacząc się jego uzależnieniem i kontaktami i dilerami. Właśnie, dodatkowo narkotyki. Kochał je, były jego miłością, a zarazem przekleństwem, o czym również wiedział. Pochłaniał się w czarnej dziurze, z której często nie ma odwrotu. Żył z dnia na dzień, zwykłą krótką chwilą, to był jego sposób na przetrwanie w życiowym syfie. Największe jednak nadzieje, na własną przyszłość pokładał w muzyce, którą czcił ponad wszystko. Grał kiedy tylko mógł, słuchał kiedy tylko mógł, uczył się kiedy tylko mógł. Zatracił się dla największego ze wszystkich nałogów. 
Wystarczył mu kawałek podłogi i gitara. Siedział i wykonywał każdy utwór, jaki tylko przyszedł mu do głowy. Wpatrywał się przy okazji w telewizję, która emitowała właśnie jakiś pokaz mody. Stradlin nie miał pojęcia o modelingu, nawet go to zbytnio nie interesowało, po prostu chciał zrobić szum. Od czasu do czasu potrzebował takiego "sztucznego". Oglądał modelki ubrane w fikuśne stroje, jakby ukradzione klaunowi, bądź też znalezione w kontenerze dla potrzebujących. Nie rozumiał, jak można tak zniszczyć sylwetkę kobiety, poprzez tego typu stroje. Toż to zbrodnia!
Z przemyśleń wyrwał go nieznośny dźwięk telefonu, na który poderwał się niechętnie z miejsca.
-Słucham? - Warknął zdenerwowany na osobę, która miała czelność zakłócać jego święty spokój, magiczną aurę samotności.
- Izzy, wracam do LA. - W słuchawce usłyszał głos Axla. Nie wiedział co myśleć, miał mętlik w głowie, nawet nie miał pojęcia jak zareagować na tą wiadomość. To był taki mały szok. Kumpel, który kilka dni temu zjechał z anielskiego miasta, nagle chciał wrócić. 
- I co zamierzasz dalej? - Udawał mało przejętego, chociaż bardzo interesowały go dalsze poczynania przyjaciela. 
- Chcę zacząć od nowa. Zresetować się, nabrać energii, coś jak takie to... jebane katharsis! 
- Skoro tak mówisz, to tak rób. - Rzucił beznamiętnie, starając się zachować pozory obojętności. Tak naprawdę to cieszył się, że rudzielec zdecydował się nareszcie. Miał ochotę jeszcze tylko rzucić "a nie mówiłem", które dawało mu tyle satysfakcji, jednak się wstrzymał. Podczas rozmowy cały czas wpatrywał się w telewizję i w pewnym momencie dostrzegł jakby znaną sobie postać. Pod toną niepotrzebnego, ostrego makijażu ujrzał przyjaciółkę. - Mam chyba przewidzenia... - Jęknął, wpatrując się w ekran jak w ducha. 
- O czym ty mówisz? 
- Oglądam telewizję, w której jest chyba Jane! To na pewno ona! - Krzyknął radośnie. Brakowało mu tej paskudy. Zawsze wolała swojego "Billa", ale i tak ją kochał. Była taka urocza po mamusi, a jęzor miała po "zelvisowanym" tatusiu. Miło było zobaczyć ją po tylu latach i to jeszcze w takich okolicznościach! Ułożyła sobie nieźle życie. 
- Gdzie ty ją widzisz?! - Krzyknął Rose, jakby miał się zaraz udławić własnym sercem. 
- No na wybiegu! Jest modelką! 
- Nie dziwię się, zawsze była piękna... 
- Ej Romeo, nie zlej się zaraz. Przyjeżdżaj szybciej, to pogadamy i zobaczymy, może uda nam się jakoś dostać kontakt do Jane. 

________________________________________
Cóż... Nie wiem co powiedzieć, bo nie było mnie ponad dwa i pół miesiąca. To całkiem sporo, jak na mnie. Jeszcze nigdy w życiu nie zaniedbałam tak bloga... Obiecuję poprawę. Teraz już będzie tylko lepiej. Tak mi się przynajmniej zdaje, bo mam pewien plan, który wejdzie w życie już z następnym rozdziałem. To co Wam dzisiaj przedstawiłam, to epilog części pierwszej. Tak kończy się pierwszy tom opowiadania. Są przewidziane 3 tomy. Jak widać, nie zbyt dużo się dzieje, bo akcja zostanie napędzona w II części. Mój misterny plan nareszcie ujrzy światło dzienne. No nic, tyle ode mnie. 

Love, 
Chelle

PS Proszę o komentarze.
PS 2 Zapraszam do zaktualizowanej zakładki pt. "WSPOMNIENIA"

24 komentarze:

  1. Wiesz co, powiem ci, że mam do ciebie pretensje. Masz czas na pisanie nowych rozdziałów, informowanie nas o nich, ale nie masz czasu, żeby przeczytać twórczość innych. Może to tylko jeden głupi komentarz, ale znaczy dużo dla osoby piszącej, która chce poznać opinię innych. Ale ty tylko informujesz o tym co TY napiszesz, na innych nie masz czasu.
    A co do rozdziału, podobał mi się. Czytało się go szybko i przyjemnie. Cieszę się, że Izzy zauważył w telewizji Jane, a reakcja Axla... To będzie miłość. Na wieki.
    Duff pokazał tutaj, że jest idiotą. Miał Jane, ale NIEEEE, blondyną musi się ktoś zajmować i znalazł sobie kolejną dziewcyznę, która będzie go nańczyć. Pozdrawiam glanem w twarz.
    Weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam czasu na pisanie nowych rozdziałów, w tym jest problem. Napisałam pierwszy rozdział od 2,5 miesiąca... No ale przyjmuję Twoje słowa na klatę i przyznaję się, że zaniedbałam Twojego bloga. Postaram się to naprawić.
      Dzięki za opinię i ten... Baj.

      Usuń
  2. Chelle, ja jeszcze nie przeczytałam, ale wezmę się za to w nocy i już dnia jutrzejszego zobaczysz tu ode mnie komentarz. I (niestety) przyszłam zaprosić Cię na nowy rozdział u mnie.
    http://just-a-little-patience.blogspot.com/2014/10/show-me-heaven-3-tik-tak-kasy-brak.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj nawet byłam na Twoim blogu i się zastanawiałam kiedy coś dodasz a tu taka niespodzianka dzisiaj :3 jejku tak dziwnie trochę mi skomentować bo dawno tego nie robiłam od dobrych kilku miesięcy, ale postaram się coś napisać sensownego, ciekawe czy coś z tego wyjdzie. Może zacznę tak ogólnie, że cieszę się, że nadal prowadzisz tego bloga i że rozdziały będą się teraz częściej pojawiać, a co do treści to już od samego początku mi się spodobało bo jest Axl tak mój ulubieniec :3 bardzo lubię czytać jak ktoś opisuje wydarzenia widziane jego oczami, a Tobie to bardzo dobrze wychodzi, fajny pomysłem były te napisy na ścianie..Izzy jego przyjaciel, który zawsze ma racje, ale dobrze, że tak to opisujesz bo wydaje mi się to takie realistyczne, prawdziwe ta ich relecja... Duff.. co mogę o nim napisać, zachowuje się jak takie duże dziecko, nie potrafi sam żyć tylko cały czas potrzebuje kogoś kto go będzie niańczyć, kogoś kto go poprowadzi na prawdę taki duży dzieciak, nawet nie umie się zdecydować. Jane spełnia się jako modelka, ale czuje się w tym wszystkim taka samotna, tak mi się wydaję, myśli że będzie jak inni z tego wielkiego świata, ale mi się wydaje że pozostania sobą.. ogólnie bardzo lubię jej postać.. i na pewno bezcenna musiała być mina Axla jak usłyszał, że Jane jest w telewizji.. Rozdział dość szybko się czytało i podoba mi się bardzo :3 ten komentarz jest dość dziwny chyba muszę nauczyć się pisać komentarze od nowa, mam nadzieję, że mi wybaczysz xd w wolnej chwili zapraszam do mnie też dzisiaj dodałam nowy rozdział tyle, że po prawie 7 miesiącach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, jak mi miło, że do mnie wpadłaś! Dziękuję Ci serdecznie kochana Michelle. :)
      Podniosłaś mnie na duchu swoją opinią no i ogólnie obecnością tutaj.
      Na pewno jutro przeczytam Twoje cudeńko!
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Skomentuję jutro, gdy odzyskam siły, a tymczasem zapraszam na nowy rozdział PHD :D
    http://gunsnrosesdreams.blogspot.com/2014/10/people-have-dreams-rozdzia-21.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy kochana :)
      Ja wpadnę do Ciebie w końcu i nadrobię :D

      Usuń
  5. O Boziu zajebiste! Też chce tak umieć pisać! Opowiadanie jet zajebiste! Jaki plan? Nie mam weny na komentarz, przepraszam :< Lecę, kocham Cię, papa i weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Przepraszam za spam. Razem z Estranged, założyłam bloga o Gunsach.
      Jeśli zechciałabyś zerknąć :>
      Link ---> lily-and-estranged-guns-n-roses-story.blogspot.com
      Z góry dzięki i jeszcze raz przepraszam za spam :<

      Usuń
  6. No hej, Chelle.
    Boże, znowu nie wiem od czego zacząć. ;_; Ja chyba po prostu nie potrafię pisać komentarz, ale... No zobacz, nawet nie chce mi się pisać. Ale coś tu napiszę, choć jeszcze się nie rozkręciłam...
    Axluś Nasz kochany przyjechał do rodzinnego miasta, i co? Nic. Gówno. Teraz zastanawiam się czy dobrze wszystko przeczytałam i zrozumiałam, bo niby jego własna matka go do domu nie przyjęła? Jak to? Chyba muszę przeczytać to jeszcze raz... A jeśli to prawda, a ja potrafię czytać? Nie no, aż tak źle to ze mną nie jest, jeszcze. Kurde, po prostu dziwię się Bailey'owej, że go nie przyjęła. No chyba, że na serio nie umiem czytać, ale tak to, po co by on szedł do tej rudery, hm? Widocznie mam rację i potrafię czytać. Cieszmy się, więc.
    A Duff? McKaganowi już na dobre podoba się Mandy. Biedna Brixx, biedna... Ja tam bym nie chciała Duffa. To znaczy uroczy jest i w ogóle, ale jak widać strasznie kochliwy. A na dodatek jest z niego takie trochę duże dziecko. A ja dzieci nie lubię. Poza tym tak szybko o Jane zapomniał... No ok, nie zapomniał, pamięta ją i coś tam do niej czuje, ale czatuje teraz na Mandy, więc...? Och, nadal twierdzę, że Brxx jest biedna albo dopiero będzie...
    Jane w telewizji, Izzy ją zobaczył, zadzwonił do Williama. I co teraz? Przecież Axl ją kocha, tak? No jasne, że kocha, a nawet bardzo! I tak sobie myślę, że mógłby ruszyć dupę i ją odnaleźć, wtedy może by byli naprawdę porządną parą.
    I tak oto kończę mój komentarz, ponieważ mam jeszcze dużo do nadrobienia.
    Cóż... Cudownie, Chelle!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boziu kochana, Faith, jaki długi komentarz! *o* Nie wiem jak Ci się za niego odwdzięczyć. Idealnie podsumowałaś cały rozdział! Wszystko wychwyciłaś. :)
      Dziękuję pięknie, uwielbiam Cię! :*

      Usuń
  7. Nie no, nie mogę! Normalnie jak zobaczyłam, żeś nowy napisała na TYM blogu, to aż mi się tak dziwnie w brzuchu zakręciło, wiesz? I kurde, zła jestem, bo powinnam wczoraj skomentować, ale nie, typowa Rocky, brzdąkała na gitarze i gwałciła 'Gimme Shelter' Stonesów w głośnikach :_: Ale nieważne! Ważny jest rozdział, ten blog, ważna jesteś TY! Ja mam taki plan, żeby Ci tu taki, siostro, komentarz walnąć, że się nie pozbierasz, ale pewnie mi nie wyjdzie, bo mi mało rzeczy ostatnio wychodzi, wiesz? Dobra, znów gadam od rzeczy, jestem powalona. Ale mi się tak miło pisze tu komentarz, Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy jak bardzo. Bo cholera, jestem na jednym z tych blogów, które cenię najbardziej pod słońcem i piszę coś składnego pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy! No właśnie, czy ja mam Cię za to zabić!? Już nie chciałam Ci o tym truć na 'Dream On', ale cholera, Chelle, ja tak bardzo tęskniłam za tymi wszystkimi bohaterami tutaj! Za Jane, za Duff'em, za Slash'em, za Steven'em... No i przede wszystkim za Will'em i Robertem! Wiesz, oni są tu cudowni. Ale chyba się powstrzymam od wybuchów emocji w tym momencie komentarza i zacznę od samego początku...
    Dobra, Axl. Jasna cholera, dupa jeża, motyla noga, eee RANY KOTA! (tak mówił ten gość z 'Buszującego w Zbożu', co nie? xD). Dlaczego go nie... przyjęli, jeju. Tak strasznie mi go w tym momencie żal, naprawdę. Wrócił, jako ktoś inny, ale wciąż ten sam, i co? I musiał spać w starej melinie. Starej, ale jarej i na dodatek pełnej wspomnień. A wspomnienia mają niestety to do siebie, że czasem bolą denerwują no i ogólnie bywa nieciekawie, nic? No i ten biedny Rose... Jezu. Nie mogę zebrać myśli. Musiał tak dobitnie zrozumieć, że nie ma dla niego miejsca w Lafayette... Znaczy jest, ale w cholernej szopie, no tak. I wraca do Los Angeles. To akurat może dobrze, bo Izzy nie będzie sam, ale i tak mi żal tego Axl'a, no. W ogóle napisy na ścianach to mistrzostwo! Haha, no się zaczęłam śmiać, serio. Boski pomysł, jak każdy Twój, kochana Chelle.
    Teraz Duff. Z trudem się powstrzymuję, żeby nie zacząć od ostatniej części fragmentu z McKaganem, wierz mi. No, ale dobra, dam radę. Co on tak już od razu do tej Mandy? Troszkę to nie fair w stosunku do Jane, która przecież nie tak dawno była w L.A.! Zła jestem na tego blondasa, zła. Mandy jest chyba okej, w sumie nie do końca o niej wszystko wiadomo, poza tym, że jest sąsiadką Duffy'ego, no. I niby nie mam nic przeciwko ich związkowi, ale wciąż ten fakt, że McKagan był z Jane mi trochę przeszkadza. Duff, wkurzasz mnie, chłopie :_:
    A teraz to, co mnie tak kopnęło niemalże, że aż podskoczyłam na łóżku, jak czytałam.
    Mój Robert! Nie, no nie. Błagam, niech on przeżyje, niech Robert do cholery przeżyje! Wiesz, jak bardzo go zawsze lubiłam, wiesz. Nie wiem co on w sobie miał (ma! :_:), że aż taką sympatią zapałałam do jego postaci, ale jednak. Nie no, nie przeżyję, jeśli on umrze, Chelle, to będzie ponad moje siły. Nie :_: AGHR! No aż mnie teraz rozsadza z nerwów, i pewnie będzie aż do następnego rozdziału. Musi przeżyć. A jak nie, to ja umrę razem z nim i będziemy sobie długo i szczęśliwie żyć w niebie, ok? Swoją drogą, dziwne, że aż tak na mnie działa postać, która nigdy nie istniała. Normalne chyba jest, że tak bym gadała, jakby to był Slash, czy ktoś, ale to jest tylko zwykły chłopak, stworzony przez Ciebie... Widzisz? Jesteś zajebista, kochana. Wykreowałaś gościa, którego pokochałam :_:

    [dalsza część niżej, bo bloger nie ogarnia xD]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [no, no...:]

      Slashu mój, halo! No i Adler. Jasna cholera, niech ktoś im każe przestać. Znaczy w sumie już kazał, ten cały Marc. W ogóle wygląda na spoko człowieka, ale nieważne. no Hudson, chłopie, bierz się w garść! Znając go, to i tak nie pójdzie szybko na ten odwyk, no. Steven bez niego też i się to będzie tak ciągnąć i ciągnąc i... coś się stanie, i wszyscy umrzemy. Okej, przesadzam, ale no wiesz o co mi chodzi. Nie sądzę, żeby byli w stanie się zobowiązać do pójścia na odwyk, to jest po prostu nierealne. Myślę, że musi się coś stać, takiego naprawdę dużego, takie BUM, żeby oni ruszyli dupska w stronę wolności od narkotyków. I czekam na ten moment, bo zdecydowanie wolę czytać, jak mój Saul jest cały, zdrowy i nie zagrożony, no. Ale Steven oczywiście też, żeby nie było! xD
      No i Stradlin. Ja to się chłopu dziwie, że nie wpadł od razu w depresję. Sam podsumował- tyle rzeczy stracił! Ale siedzi na kanapie, gra to boskie 'Wild Horses' i sobie po prostu jest. Zdaje się być taki silny, wiesz? Taki, że mimo tej wrażliwości trudno go złamać. Ale dzwoni Axl... No i sporo rzeczy się poprawia, ale jednocześnie... Nie wiem jak to ująć. Jest taki obojętny w stosunku do Rose'a, dlaczego? Może jest na niego zły, czy coś. Jezu, ta rozmowa była niby normalna, ale smutna.
      Aż do momentu, kiedy Jane wyszła na wybieg. No nieźle się złożyło, w ogóle ciekawie, że taki Izzy takie programy ogląda, hahaha. Wracając do tematu: nagle się wszystko stało trochę bardziej kolorowe, nie? Jezu, w tym samym momencie co napisałam poprzednie zdanie zaszło słońce i się zrobiło szaro :_: Nie no, to nie może być proroctwo, ja wiem, że oni się w trójką spotkają i będzie cudownie, choć przez chwilę, ja to wiem! Tylko kurde- Axl i Izzy nie mają roboty, a Jane popierdala na wybiegach. Ciężko się jednak będzie spiknąć i... odnowić kontakt, nie? Rose romantyk, co się dzieje, świat się wali! xD Nie, no w sumie rację miał chłopak. Piękna jest.
      Piękna jak ten rozdział, kochana Chelle. Siostro moja, haha! ♥ Serio, tak bardzo się cieszę, że wreszcie mogłam coś przeczytać na akurat TYM blogu, bo przecież jest taki cudowny, no!
      Życzę Ci moje droga udanego weekendu, weny no i... Trzymaj się ogólnie cieplutko!

      Hugs, Rocky.

      Usuń
    2. Chyba mi stanął... Albo co najmniej popuściłam z wrażenia! :D Mautlu Janis, święty Morrisonie, Hendrixie Chrzcicielu, jak ja mam Ci się odwdzięczyć, jak?! *O*
      Twój komentarz wyszedł dłuższy niż mój pieprzony rozdział! Wszystko tak dokładnie podsumowałaś, a dzięki temu podsunęłaś mi jeden pomysł, za co jestem jeszcze bardziej Ci wdzięczna. :) Dziękuję, dziękuję, po stokroć dziękuję Siostro! ♥
      Jesteś kochana, bo wracasz do mnie, czytasz i tak pięknie komentujesz. To skarb mieć takiego czytelnika jak Ty! Kocham Cię po prostu, no kocham! ♥

      Usuń
    3. W dupe jeża, miałam Cię poinformować przy okazji komentowania, że się u mnie epilog pojawił, ale cholera zapomniałam i sobie teraz przypomniałam. No nic, zapraszam!

      http://time-just-fades-the-pages.blogspot.com/2014/10/rozdzia-30-epilog.html

      Usuń
  8. Gapię się dobre dziesięć minut w ekran i nadal nie wiem jak sklecić zdania, żeby ten komentarz wypadł dobrze xD
    Whateva, jedziemy z koksem!
    Jak zobaczyłam napis 'epilog' to takie: 'Co kurwa? Jak to?! Zakochałam się w tym opowiadaniu, a Ty chcesz je skończyć, kiedy akcja nie zaczęła się jeszcze porządnie rozkręcać?!' No chciałam Ci normalnie wpierdolić XD (Kocham Cię, wiesz o tym <3)
    Ale jak przeczytałam, że to zakończenie pierwszego tomu to odetchnęłam z ulgą. A odetchnę z jeszcze większą kiedy zapewnisz, że nowy rozdział pojawi się już niedługo, a nie po 2,5 miesiącach! Bo wiesz, jak się w coś wkręcisz, to taki odwyk jest dla człowieka gównianą sprawą. Czyli inaczej mówiąc: Twoje opowiadanie jest jednym z moich najlepszych narkotyków 8) Także daj ćpunowi żyć, dobra? *robi groźną minę prawilnej mordeczki z dzielni*
    Dobra, przejdźmy do treści. Jane, nasza kochana Jane! Współczuję jej, bo przebywanie z ludźmi, dla których charakter jest gówno warty musi być okropne. I weź tu jeszcze udawaj, że ich lubisz. Ale jakie było moje szczęście kiedy Izzy wypatrzył naszą dziewczynkę w telewizji i powiedział, że może uda im się ją jakoś namierzyć! Ba, na pewno im się uda!
    I William wraca do L.A! Sory chłopie, ale pomysł z powrotem do twojej rodzinnej dziury był beznadziejny. No ale mniejsza z tym, ważne, że wraca, zacznie wszystko od początku i założy zespół, który niebawem przemieni się w Guns N' Roses! Teraz jeszcze tylko zdobądź serce Jane (co chyba nie będzie zbyt trudne) i będziesz pieprzonym szczęściarzem, Amen.
    Co do reszty... Saul i Adler powinni sobie zrobić przerwę od dragów i alkoholów, yep. Powinni, a co zrobią to już nie wiem. Pewnie się skończy na ucieczce z ośrodka xD
    A Duffy... Odpuść sobie chłopie Jane, bo jest zarezerwowana dla rudzielca i weź się za Mandy!
    Ach, no i jeszcze coś! Robert się obudził ze śpiączki, tak? :D Powiedz, że tak! Powieeeedz! :3:):DxD;)C:c::>:)
    Ja pierniczę, ale ten komentarz jest zjebany xD Wybacz gimbowi, wybacz.
    Dobra, podsumowując! Jesteś genialna, genialnie piszesz, gdyż ponieważ masz genialny talent i genialny styl, genialnie móc Cię czytać, genialne opowiadanie, genialne rozdziały, genialny blog.
    Pozdrawiam buziakiem w twarz <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. WoWoWoW! Dziękuję Rocket za taki śliczny komentarz! Przeczytałam go i nie mogłam wysiedzieć! Jesteś boska, no! :*

      Usuń
  9. U nas nowy rozdział! Zapraszamy do czytania i komentowania!


    http://roadtocalifornialivingaftermidnight.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Chelle, mała, żyjesz?
    Nie, żeby coś, ale nic nie dodajesz ostatnio, poza tym, cholera, zależało mi, żebyś do mnie na nowy blog wpadła.
    Nic na siłę, no ale wiesz... Miło by było.
    Pozdrawiam :)
    I wybacz za spam, kurde xD

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
  11. Informować miałam, to informuję kochana.

    http://opowiesc-zmeczonych-ust.blogspot.com/2014/11/rozdzia-ii-szukajac-za-oknami.html

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś, to bardzo proszę, abyś pozostawił po sobie ślad w postaci komentarza. Za każdą opinię serdecznie dziękuję :)